czwartek, 27 grudnia 2012

Kuchenne przypadki

K. knuła coś w kuchni... suche bułki w bułkę tartą zamieniała... Kroiła właśnie bułki na części mieszczące się do maszyny (a duży nóż wziąć musiała bo i bułki twarde) kiedy to nóż się nieco omsknął (jak zwykle) i przejechał K. po palcu. Tak całkiem konkretnie... K. kląć nie zaczęła bo na widok krwi zwykła tracić przytomność, chwiejnym krokiem więc doczłapała do U. który właśnie szkolenie on-line prowadził (znaczy że się bardzo nie w porę nóż omsknął)
- U. czy Ty bardzo intensywnie to szkolenie prowadzisz? - zapytała blada K. 
- A co jest? - zapytał U. po czym spojrzał na nienaturalnie czerwone ręce K. - A czemu robisz takie głupoty? - podsumował i poszedł do apteczki po plastry
- U. słabo mi... 
- A daj spokój! nie umierasz! - odpowiedział U. tonem nie znoszącym sprzeciwu i zrobił porządek z ręką K. 

K. słysząc te słowa, mdleć teatralnie nie śmiała... oprzytomniała natychmiast i o pokrojenie reszty bułek poprosiła mamę U. 


Cóż... wszak kot ma 7 żyć a K. ma 10 palców...


niedziela, 23 grudnia 2012

Stara K. ;)

Przygotowania do Świąt idą pełną parą. K. sama nie wie ile ciast i ciasteczek już upiekła (jutro policzy jak zobaczy wszystkie razem) i po raz pierwszy w życiu stwierdziła, że znudziło jej się już to pieczenie ;). Wieczorem K. padła zmęczona na łóżko (ale tylko na chwile bo następne coś w piekarniku). U. spojrzał na te zwłoki i przemówił:
- moja Stara K., moja kochana Stara K.
K. wyregulowała słuch by upewnić się, że słyszy to, co słyszy...

- że jaka? - spytała z niedowierzaniem K.
- no Stara! nie czekaj... Star to z angielskiego o! Gwiazda miało być!

Niby się wytłumaczył... ale... gwiazda??? kontekstu się K. już nie dopaczyła ;)


środa, 12 grudnia 2012

Szaleństwa Pani B.

Pani B. po ostatniej awanturze o brudne okna ładne parę miesięcy temu doznała remisji i od tamtego czasu jest miła szalenie. Ba! raz nawet, kiedy upiekła ciasto przyniosła kawałek K. Wraz z opadami śniegu pojawił się jednak problem... otóż wypada odśnieżyć obejście. I nie wypada by Pani B. męczyła się z tym sama ale pomóc jej nie sposób... Dlaczego?
K. chora, U.  ma problem z kręgosłupem i tez nie za bardzo może, tak więc wcześnie rano zerwała się z łóżka mama U. (która przyjechała do Polski trochę odpocząć) i odśnieżyła obejście. K. i U. wstali  i ujrzeli Panią B... odśnieżającą ścieżki i chodnik... te same które jakieś 40 minut wcześniej odśnieżyła mama U. Nie, nie spadły w tym czasie hałdy śniegu. Po prostu Pani B. uznaje, że jesli ona czegoś nie zrobiła to nie zostało zrobione. Wcześniej K. czasem (o ile udało jej się trafić na śmieci na chodniku) pozamiatała obejście, jednak jakieś pół godziny później Pani B. chwytała za miotłe i sprzątała ponownie... K. więc zaniechała wyścigu do miotły bo sprowadzałoby się to do ciągłego warowania przy oknie i czekania aż spadnie jakiś listek albo płatek śniegu, po czym musiałaby się rzucić do miotły aby tylko ubiec Panią B. która i tak by chwile później zeszła pozamiatać. K. się zastanawia kiedy z U. usłyszą, że wszystko wokoło musi robić Pani B. a młodzi K. i U. nawet nie ruszą palcem. Hmm może w takim razie K. powinna umyć swoje okna?

sobota, 8 grudnia 2012

Szczerości Starszej...

Dziś rano na chwile wpadł z wizytą brat U. razem ze Starszą. Dość nieoczekiwana wizyta była, a K. jeszcze w łóżku bo się rozchorowała.  K. poszła więc szybko pod prysznic, ubrała się i spięła włosy całkiem byle jak. Starsza spojrzała na K. i podsumowała jej wygląd:
- O, ciocia, jak ty ładnie wyglądasz! w końcu się uczesałaś!

Zdaniem K. to co miała na głowie to było właśnie nieuczesanie tylko włosy związane tak by... nie straszyły... 

piątek, 7 grudnia 2012

Obrączki

K. i U. postanowili dziś wybrać obrączki. K. myślała, że jak wejdą do jubilera, to rzucą okiem na wszystkie dostępne, powiedzą "O, te" po czym zmierzą i zamówią...
Tymczasem, gdy jedna obrączka pasowała na K. to druga na U. była za cienka, źle leżąca jakaś... i odwrotnie... Te natomiast które bardzo podobały się im w katalogu, na żywo okazały się równie ładne, ta dla U. była idealna, niestety ta dla K. okazała się jakaś toporna i mało kobieca... Zwiedzili ostatecznie 2 sklepy. W obydwóch zatrzęsienie obrączek matowionych, które to najbardziej podobały się K i U. Jednak uczciwy sprzedawca przestrzegł, że te matowione, z biegiem czasu się przecierają, obrączki wtedy trzeba oddać do odświeżenia a za każdym odświeżeniem kruszca ubywa... Nie lada problem bo obrączki przecież mają służyć całe życie...

Stąd pytanie K. do tych juz zaśubionych:
Nosicie matowe obrączki? Jak się sprawują? A może jakiś inny kruszec niż złoto tudzież białe złoto? Możecie coś odradzić lub polecić?

środa, 21 listopada 2012

Sasiedzi..

K. i U. nadal w Bawarii, choc juz tydzien temu mieli wrocic do Polski. Nie za bardzo maja wplyw na to kiedy wroca...
Dzis rano K. zobaczyla w nieodebranych polaczenia od sasiadki K. i U.
(Skoro dzwoni az sasiadka to musialo sie cos stac! ani chybi! pekla rura, nadeszla powodz, w wyniku spiecia spalilo sie cale mieszkanie tudziez nastapil wybuch gazu, z wlamaniem na czele!)
Nim nawiazala kontakt z sasiadka oczyma wyobrazni zobaczyla  zgliszcza, osmalone sciany, wywazone drzwi, gruzy i walesajace sie wychudzone bezdomne koty szukajace pozywienia...
- A daj spokoj czemu sie denerwujesz skoro jeszcze nie wiesz po co dzwonila? - probowal tlumaczyc U.
- A jak jakas rura pekla w mieszkaniu i nie mozna sie tam dostac i wszystko zalane?- odpierala rzeczowe argumenty K.
- No to i tak nic nie zrobimy bedac tu, poza tym mamy ubezpieczenie - nie dawal za wygrana U.

Coz jak sie okazalo sasiadka dzwonila bo martwili sie o nas Panstwo B. Staruszkowie nie wiedzieli juz czy dzwonic na policje czy moze do jakiejs ambasady... a K. w swym przedwyjazdowym roztargnieniu nie pomyslala by wziac od nich numer albo podac swoj. Samej sasiadce tez wydalo sie podejrzane ze nas tak ni widu ni slychu i zadzwonila.

Wziela wiec od sasiadki numer do Pastwa B. zadzwonila i wyjasnila co i jak. Pan B. zly jak osa bo sie martwili ponoc nie tylko oni. K. zrobilo sie glupio.

Ale przynajmniej wie ze mieszkaja z U. w otoczeniu sasiadow ktorzy jednak interesuja sie tym co sie dookola dzieje.



sobota, 17 listopada 2012

Kulinarnie...

K. lubi gotowac. Nawet bardzo. Ma juz kilka konkretnych ksiazek kucharskich, ulubione czasopisma, liste blogow ktore czesto odwiedza. Jeszcze nie wie kiedy wroca z U. do Polski ale juz knuje i obmysla czego to ona nie ugotuje i nie upiecze po powrocie.
Na blogach kulinarnych czesto czyta komentarze bo mozna z nich wyciagnac sporo informacji. I nie tylko... Bo niektore oslabiaja...
Np. W przepisie jak byk podane ze trzeba z podanych skladnikow zagniesc ciasto i odstawic w chlodne miejsce na 5-6 tygodni. Proste? proste. Przechodzimy do komentarzy, a tam:
"czy to ciasto moze stac tak dlugo surowe? przeciez tam sa jajka, nic mu nie zaszkodzi? Prosze o odpowiedz"
I jak to skomentowac? Przeciez skoro tak jest w przepisie to chyba wlasnie tak trzeba zrobic???
albo inny kwiatek:
"50 gram to ile ml?" - Naprawde autorka komentarza uwaza ze czlowiek piszacy bloga kulinarnego ma wszczepiony pod skora przelicznik wag i miar? Przeciez takie informacje mozna zdobyc samemu, w necie sa miliony rozmaitych przelicznikow i wystarczy poszukac...
albo po raz 50-ty pytanie o to samo... bo rzeczywiscie szybciej i wygodniej jest napisac komentarz i czekac az zarobiona autorka bloga odpowie znow na to samo pytanie niz przegladnac komentarze...

Coz, K. do niedawna bawila sie swietnie czytajac w przepisie np ze:
- forme na tarte nalezy wysmarowac maslem OD WEWNETRZNEJ STRONY (serio ktos probowal od zewnatrz? :D)
czy tez trafiajac na przepis w baaardzo starej ksiazce kucharskiej zaczynajacy sie od slow "rano wstac, wszy posciel odrzucic" (ale gdzie odrzucic? a mozna poskladac? ;D)

Czytajac jednak coniektore cholernie inteligentne pytania przestaje sie dziwic autorom przepisow...

K. wie ze na blogi zagladaja czesto osoby ktore chca moze po raz pierwszy cos ugotowac i taka osoba pyta o podstawowe rzeczy - to jest jak najbardziej na miejscu, ale pytac o cos co jest dokladnie opisane w przepisie albo o cos co mozna sprawdzic samemu? Dla niektorych ludzi przepis powinien sie zaczynac od slow "wlaczyc myslenie, wylaczyc problemator"

środa, 14 listopada 2012

Wpis nieco wulgarny...

Po czym poznac ze U. jest zly? Klnie. Jak prawie wszyscy. Jeszcze do niedawna K. potrafila odroznic czy U. jest bardzo zly (klal po niemiecku) czy tylko troche (klal po polsku). Teraz juz nie wiadomo...
Dzis wulgaryzmy U. weszly na nowy poziom ;) Otoz zamiast "Kurwa macie" K. uslyszala "Kurwa di macie"... Zapytala U. czemu tak i co znaczy owe "di" (bo u U. nic a nic nie jest przypadkowe).
- Bo tak jest wiecej elegancki, Kochanie - wyjasnil U.

No tak, jak juz klac to elegancko... ;)

środa, 7 listopada 2012

Z ostatniej chwili...

K. leci dziś do U. (Lylowa! będę przelatywać nad Twymi włościami! I nawet wyląduję nieopodal :). Nieco niekumata w sprawach latania jest bo tak jakoś wyszło, że nigdy latać nie musiała. Próbuje się odprawić przez internet... Jak by nie wpisywała to odprawa nieudana... Tak więc, nerwy K.... nerwy U.... (zakończone tekstem "daj znać czy mam po Ciebie jechać na lotnisko").
Nagle K. wpada na pomysł by zadzwonić na infolinie i zapytać o co kaman. I co usłyszała? Że z takim nazwiskiem to sie trzeba na lotnisku odprawiać! Poczuła się jak jakaś Talibka :P



P.S. K. z utęsknieniem czeka na zmianę nazwiska, bo jej własne, w które bezczelnie wkomponowały się polskie litery już nie jeden raz narobiły bigosu w DE.

wtorek, 30 października 2012

niestabilna K.

K. ostatnio zaciągnęła U. do Tesco, gdzie są niezwykle rzadkimi gośćmi. Bo stwierdziła brak wody destylowanej w domu a tam sprzedają w takich 5-litrowych baniakach. Chciała kupić TYLKO 2 baniaki wody destylowanej, nic więcej...
Niestety droga do baniaków wiodła przez mrożonki... I U. wypatrzył swoje ulubione mrożone pizze których nigdzie nie ma. Skoro nigdzie nie ma to trzeba skorzystać z okazji i kupić od razu 5. K. kręciła nosem, bo woli jednak sama gotować i piec (przynajmniej wie co napakowała do takiej pizzy tudzież ciasta) ale przecież U. jest dorosły i sam decyduje co chce jeść.
Pizze wylądowały w zamrażarce. U. pojechał do Niemiec.

K. któregoś dnia musiała wyjść z domu a i chciała coś na szybko zjeść... kanapki? nie... coś na ciepło, makaron? ee wczoraj był... no dobrze... jedna mrożona pizza chyba mnie nie zabije...

Później rozmawiała z U.

- wiesz U. niezbyt szczęśliwa jestem, bo przez to że mamy w zamrażarce mrożone pizze to poszłam na łatwiznę i jedną zjadłam zamiast zrobić sobie coś zdrowszego...- powiedziała nadąsana K.
- a to moja wina, że masz niestabilny charakter? - odpowiedział rozbawiony U...
- ...

I po co jej to było?? ;)

piątek, 26 października 2012

Halloween z gazownią w tle...

Na K. w ramach obowiązków domowych spadają czasem różne ciekawe zadania... 
Ostatnio przyszło roczne rozliczenie za gaz. Wysokość rozliczenia nie zachwyciła, więc zadzwoniła do BOK celem wyjaśnienia sprawy. Pani, aby udzielić informacji prosi o pesel. Nie, nie pesel K. Pesel pani na którą jest umowa. Nastręcza to pewne trudności gdyż ów dama zakończyła żywot czas jakiś temu i peselu zdradzić nie chce...

- Proszę o podanie peselu pani G.
- Niestety nie znam, ale i tak my od ponad roku płacimy rachunki
- Niestety, potrzebuje PESEL pani G, inaczej nie będę mogła pomóc.
- No to mamy drobny problem gdyż nie uda mi się tej informacji wyciągnąć od pani G. bo zmarło się babulince jakiś czas temu i generalnie to zaprzestała udzielania jakichkolwiek informacji...
- Rozumiem... w takim razie muszę odesłać panią do Biura Obsługi Klienta, tylko tam mogą udzielić pani informacji.


Pojechała więc... wyłuszczyła panu sprawę a ten tylko PESEL i PESEL...
- Wie pan co, oczywiście postaram się ale trudno mi ją będzie wyciągnąć z grobu a nawet jeśli sie uda to ona głęboko niekomunikatywna jest z racji bycia nieboszczką... - odpowiedziała zirytowana K. 
Pana chwilowo zamurowało, pomyślał, pomyślał aż tu wpadł na pomysł aby dostarczyć mu akt zgonu... i wtedy stworzymy nową umowę - tym razem na nas. Też nie łatwo bo trzeba najpierw go zlokalizować ale już chyba łatwiej niż ten nieszczęsny PESEL...

Tak oto zajęcie w sam raz na Halloween... 

 

piątek, 19 października 2012

Metryka to rzecz względna...

Dzwonek do drzwi. K. idzie otworzyć. Przed drzwiami zastaje jakąś obcą kobietę.
- Słucham Panią?
- Jest może mama albo tato?
- Pani sobie kpi?
- No nie, chciałam porozmawiać z mamą albo tatą...
- Pani droga... ja mam bardziej 30 niż 20 lat i tylko tak szczeniacko wyglądam...
- A to ja chyba sie pomyliłam...
- I to nawet bardzo...

K. z fochem wróciła do mieszkania i opowiedziała wszystko U.
Myślała, że ten ją zrozumie acz ten germański szyderca zapytał ją o dowód osobisty...


Nie dalej jak tydzień wcześniej K. chciała przejść między grupką nastolatków przed szkołą. Ze szkoły wybiegła nauczycielka i zaczęła krzyczeć na młodych gniewnych, że mają iść na lekcje. K. musiała przystanąć i poczekać aż młodzi się rozejdą. Tak, jej tez się oberwało i dostała reprymendę za stanie i gapienie się, podczas gdy powinna być już w klasie...

K. chyba powinna się jakoś postarzyć...

sobota, 13 października 2012

Starszej niezręczne pytania...

Rzecz się działa w ubiegłym roku w maju, kiedy to drogi K. i U. ledwie zdążyły się zejść.
K. dopiero poznawała się z rodzinką U. Starsza początkowo niezbyt przychylnie była nastawiona do nowej cioci i co rusz obdarowywała ją spojrzeniem pt. "To z Tobą wujek U. się spotyka zamiast się z nami bawić!"
Szybko jednak przekonała się, że z nową ciocią też się można bawić a wujek U. wujkiem być nie przestał.
Któregoś słonecznego dnia wybrali się całą familią na lody. Okazja ku temu była tym bardziej szczególna, że do Wrocławia przyjechał tato U. Tak więc siedzieli sobie wszyscy beztrosko i wcinali lody, gdy do K. podeszła Starsza...
- Czy masz w brzuszku dzidziusia?? - zapytała ni stąd ni zowąd Starsza
Przy stole zaległa niezręczna cisza i wzrok wszystkich skupił się nagle na osobie K...
- Ehem... nie Starsza, nie mam a co Ci przyszło do głowy? - zapytała K. odzyskawszy zdolność mówienia.
- Nie no, tak pytam... - odrzekła Starsza wzruszając ramionami

I choć śmiechu z tego było co nie miara, to jednak do końca spotkania K. czuła na sobie czasem dyskretne pytające spojrzenia...
Starsza jednak za wygraną zbyt szybko nie dała bo i przy kolejnych okazjach w najmniej odpowiednim momencie pytała:
- Masz już mleko?


K. złośliwie jednak mleko ma tylko w lodówce. Nie wie niestety co siedziało w głowie Starszej, ale przez dobre kilka miesięcy czuła się dość nieswojo, gdy ta znajdowała się w pobliżu ;)


środa, 10 października 2012

Jeszcze się taki nie urodził...

K. i U. mają już jakąś wizję co do ślubu, a właściwie obydwóch ;)

Pierwszy - cywilny, będzie w Bawarii w kwietniu. Oprócz zarezerwowanego terminu, przygotowania nieco jakby leżą. Właściwie to za wiele się narobić nie będzie trzeba bo po ceremonii w USC będzie po prostu uroczysty obiad dla najbliższej rodziny w restauracji. Chyba, że coś koniecznie trzeba załatwić na kilka miesięcy do przodu o czym K. nie ma pojęcia? Oświećcie jakby co :)

Drugi - ten właściwy we wrześniu, prawie w Polsce ;) no i tu właśnie już teraz daje się we znaki niezadowolenie co niektórych, którzy wiedzą lepiej jak ślub K. i U. powinien wyglądać. Przyszli małżonkowie mają swój własny pogląd na tę uroczystość i już dziś wiadomo że będzie to uroczystość niestandardowa a zdaniem co niektórych wręcz godząca w Tradycję ;)

 - bo K. i U. upatrzyli sobie pięknie położony klasztor zamiast parafii K. - z różnych względów - przy klasztorze jest też hotel i karczma w której można zorganizowac przyjęcie - wszystko w jednym miejscu, bez jeżdżenia po świecie. Do tego cały kompleks położony jest na uboczu, gdzie jest spokój, cisza i przyroda. Ta decyzja spotyka się z oburzeniem - bo jak to tak, Tradycja nakazuje by ślub był w parafii Panny Młodej. No ostatecznie jak się młodzi uprą mogą zrobić tam ślub ale mało osób będzie bo większość gości nie trafi ;) Hmm chyba trudniej trafić na prerię K. ;)
- K. i U. uznali że nie chcą imprezy do białego rana (istniałoby realne zagrożenie że Panna Młoda poszła by spać jeszcze przed oczepinami ;), litra wódki na głowę, chodzenia na jednego, przeciągania jajka w nogawkach Pana Młodego (K. już widzi jak U. się na to zgadza :D). Bedzie za to przyjęcie na kilka godzin, 8-10 osobowe stoły zamiast jednej wielkiej podkowy (K. ma wrażenie że takie rozwiązanie jest łatwiejsze "komunikacyjnie" bo goście widzą się nawzajem) Zamiast sławnej weselnej wódki, wino bądź piwo do wyboru, którym będzie dysponował kelner. Alkohol raczej pod posiłek i dla smaku niż jako "napój dodający odwagi na parkiecie".
- Zamiast orkiestry i disco polo, raczej dobry DJ - byłoby miejsce do tańczenia do dyspozycji gości - kto chciałby potańczyć, tańczyłby wtedy gdy najdzie mu ochota a nie wtedy kiedy akurat orkiestra zagra. Goście nieprzepadający za parkietem nie czuliby się zmuszeni do odstawiania pląsów (K. do dziś pamięta wesele na którym jej znajomy nienawidzący tańczyć został wręcz personalnie wezwany na parkiet przez wodzireja - miał się oczywista oczywistość świetnie przy tym bawić).
- Najbardziej sporny punkt - lista gości :) K. i U. planują kameralne przyjęcie weselne i zapraszają tylko tych, którzy są im naprawdę bliscy. Z którymi mają kontakt, na których mogą zawsze liczyć, którzy biorą jakiś udział w życiu K. i U. Pominięci natomiast bezlitośnie zostają wszelcy wujkowie i ciocie, widywani raz na ruski rok albo i rzadziej których to zaprosić WYPADA.
K. jakiś czas wahała się czy zaprosić niby bliską rodzinę. Bliską jednak tylko w sensie powiązań rodzinnych bo w rzeczywistości nie utrzymują z K. (ani K. z nimi) żadnego kontaktu. K. może poznałaby ich na ulicy, a i tak nie byłaby pewna czy to rzeczywiście oni.
Rozmawiała na ten temat z U. który całe rozważania powalił w ciągu minuty.
- A dzwoni do Ciebie na święta albo urodziny? pyta co u Ciebie? Wie że planujesz ślub czy dowiedziałby się dopiero jak dostałby zaproszenie? W ogóle rozmawiałaś z nim od czasu kiedy się znamy? - zapytał U. i w sumie... trudno nie przyznać mu racji. Sam też nie zaprasza "bliskiej" tylko z nazwy rodziny.

K. i U. chcą ten dzień spędzić po prostu z osobami które są ważne dla K. i U. Nie bardzo się przejmują co wypada, czego nie wypada, jak powinno to wszystko wyglądać, kto i co będzie gadał... i żadnego zastaw się... Ich najważniejszy dzień i koniec. K. uważa, że każdy powinien zogranizować swój ślub tak, jak chce a nie tak jak wypada. Cała reszta świata powinna to uszanować.

A tę całą Tradycję jak dorwę i wypożyczę na wychowanie to się nie będzie tak pchała do narzucania reguł i powinności ;)

piątek, 5 października 2012

Mistrzyni Ciętej Riposty

K. i U. odwiedzili ostatnio brata U. Niezbyt szczęśliwie dla K. rodzinę brata U. odwiedziła też niejaka Flądra, za którą to K. zdecydowanie nie przepada (reszta rodziny też jakoś nie pieje na jej widok, ale z racji rodzinnych powiązań tolerowac musi). Flądra bowiem sprawdza czy ciasto zostało podane na markowej zastawie i czy mozzarella może kupiona w "Piotrze i Pawle" (mozzarella złośliwie i niezmiennie jednak pochodzi z Lidla, co nie spotyka się z entuzjazmem Flądry). Lody są wyśmienite jeśli są od Grycana, a zbyt kwaśne lub chemiczne jeśli z jakiegokolwiek innego źródła. Zawsze głośno wyraża swoją opinię o danej potrawie bo "za dużo... a za mało... za suche... za mdłe..." acz sama jeszcze nigdy nawet nie zagadnęła czy bratowej U. przypadkiem w czymś nie pomóc. Sama na co dzień zajmuje się siedzeniem w domu i udawaniem pani z wielkiego świata (z kolorowych czytadeł wie jak ów świat wygląda).

Tym razem Flądra jednak zachwyciła się butami bratowej U. głośno jednak dając do zrozumienia, że nie może zmierzyć, bo na nią są za małe...

- To obetnij pazury u nóg i będą pasowały! - zaproponowała zniecierpliwiona Starsza

Tak, rośnie mała Mistrzyni Ciętej Riposty ;)





czwartek, 4 października 2012

Brunetki... blondynki...

K. i U. w ramach popołudniowej sjesty leżą i przeglądają Demotywatory.
Na jednym zdjęciu była naprawdę ładna blondynka na która U. rzecz jasna zwrócił uwagę...
- No, blondynka i naprawdę bardzo ładna - powiedział U.
- Kochanie... to photoshop... - wyjaśniła K.




P.S. nie żeby U. miał coś do blondynek, po prostu gustuje w szatynkach ;)

niedziela, 30 września 2012

Troskliwy U.

U. aktualnie w Bawarii. Rozmawia z K. przez telefon w niedzielny poranek.
- O! chyba jabłka pozrywam! - wpadła na iście genialny pomysł K. i nie omieszkała sie podzielić z U. swoimi planami
- Tylko rękawiczki ubieraj! - powiedział U.
- ??? rekawiczki??  po co? - zdziwiła się K.
- No przecież masz alergie na jabłki! - przypomniał U.

Tak, K. ma alergie na jabłka ale wyłącznie surowe (upieczone czy ugotowane może jeść kilogramami) i wyłącznie wtedy kiedy je zje a nie dotknie. Jednak K. ujeła troska U. i pamiętanie o tym co K. szkodzi :)

K. podejrzewa, że U. przy następnej takiej okazji powie:
- Tylko nie wchodź na drzewo!
Bo K. zbyt wysoko nie mogła sięgnąć i wdrapała się na drzewo i rzecz jasna musiała z niego spaść i obić tyłek - na kwaśne jabłko...

sobota, 29 września 2012

Poważny wiek ;)

Młodsza ostatnio skończyła 6 lat. Nikt nie wie jak to się stało i wszyscy przeliczają na palcach lata od jej narodzin dla pewności i zawsze wychodzi bezlitosne 6...
Przy okazji małego spędu rodzinnego z tejże okazji Młodsza lepiła z mamą tzw. kieszonki z ciasta francuskiego (ot pokroić gotowe ciasto na kwadraty, ułożyć na każdym składniki wg upodobania i zalepić w kopertę, posmarować jajkiem z wierzchu i wrzucić do piekarnika aż staną się jadalne)
Na te przygotowania wpadła K. razem z wujkiem U.
K. widząc Młodszą lepiącą zawzięcie kieszonki, zagadała:
- Ale Ty zdolna jesteś, takie ładne kieszonki potrafisz zrobić, no, no, to mama ma fajnego pomocnika w kuchni...
Na te słowa Młodsza zawiesiła na moment lepienie, podniosła powoli głowę, spojrzała K. prosto w oczy i z poważną miną poważnym tonem powiedziała:
- Przecież   mam   już   6  lat...





wtorek, 25 września 2012

Prawie 119...

K. musiała zrobić wycieczkę do swojej przychodni po receptę, bo zdążyła zeżreć całe opakowanie leku a podupaść na zdrowiu nie chciała. W niedzielne popołudnie zalogowała się do panelu pacjenta wybrała sobie dzień, godzinę, lekarza... I chwilowo zapomniała o sprawie.
W poniedziałek o 7.30 dzwoni telefon...
- Dzień dobry, dzwonie z przychodni, pani ma na jutro na 15:00 umówioną wizytę u doktora T. jednak go nie będzie, będzie w zastępstwie doktor G. i mogłabym przepisać panią gdzieś na rano... - monologuje pani z recepcji
- Tak, tak dobrze, ok, niech będzie, tak pasuje - odpowiedziała półprzytomna, wyrwana ze snu w środku nocy K. i odłożyła telefon.

Późnym poniedziałkowym wieczorem, przypomniała sobie o wizycie i zalogowała się do przychodni by sprawdzić co i jak bo nie za bardzo pamiętała o co biegało pani z recepcji.
Okazało się, że wizyta jest o 7.40 w nocy! Przychodnia na drugim końcu miasta...

Wstała więc, wzięła szybki prysznic, ubrała się, porwała upieczoną dzień wcześniej muffinkę i poszła na autobus... Autobus nr 119...

Poczekała chwilę, autobus przyjechał, spojrzała kątem oka na numer, wsiadła.... usiadła i coś tam zaczęła sprawdzać w telefonie. Za jakiś czas spojrzała przez okno i ujrzała plac Kromera...
- hmm, przez Kromera???? znowu jakiś objazd??? dziwne...  - pomyślała K. i wróciła do grzebania w telefonie...

- Linia 116, Kierunek Plac Grunwaldzki - zagrzmiała pani z głośnika...
- ^@#(&^$$#@#^*^$# - pomyślała K. i zszokowana własną głupotą wysiadła z autobusu.
Jako, że to całe MPK K. ma dość dobrze ogarnięte, znalazła jakieś alternatywne połączenie i dotarła pod przychodnie z ledwie 3 minutowym opóźnieniem. W recepcji panie chciały, tu podpis, tam podpis... bo się coś tam pozmieniało a K. już po czasie...
- Trzeba chwile wcześniej przyjść - odpowiedziała pani
- Zwykle jestem, ale dziś nie wyszło...
- Korki są?
- Nie, Okrutne Zrządzenie Losu...
- Bywa, a jak to zrządzenie losu się uweźmie...

A na dodatek K. dostała znowu skierowanie na badania krwi bo doktor woli się jeszcze raz upewnić czy ostatnie fatalne wyniki morfologii, będące błędem laboratoryjnym, są na pewno błędem... I szczegół, że już 2 razy badania powtarzano celem upewnienia się i 2 razy wyszło, że tak to był błąd. Żyły K. powinny mieć już zamontowany kranik!



Bo K. bardzo lubi poranki, tylko czemu one są tak wcześnie???








środa, 19 września 2012

Starość, nie radość...

Starsza i Młodsza mają swoje urodziny w niedużym odstępie czasu. W rodzinie U. przyjęło się, że dzieciom nie daje się zbyt wielu prezentów kupionych a zamiast tego robi się coś specjalnie dla nich, oddając im trochę swojego czasu. Tak więc K. i U. z okazji urodzin dzieci zabrali je na ich ulubione jedzenie, lody a potem do "Parku Rozrywki dla nieletnich", który to obydwie uwielbiają. Parku z mrożącą krew w żyłach gumową górą...

- Młodsza, ja Cię lojalnie ostrzegam, że jak znów wleziesz na gumową górę to nie będziemy po Ciebie tam wchodzić, sama będziesz musiała sobie poradzić, ok? - powiedziała do Młodszej K. mając w pamięci wyczyny Młodszej podczas ostatniego wypadu do Parku Rozrywki.
- Wiesz ciociu, Ty jak na swój wiek jesteś zbyt poważna, popatrz na wujka U. on jest przecież starszy a jednak bardziej rozrywkowy - podsumowała Starsza

Cioci K. nie pozostało nic innego jak strzelić karpia i pogratulować Starszej (ośmiolatce!) elokwencji. Wujek U. natrząsał się intensywnie 2 godziny, co z resztą z małymi przerwami czyni do dziś ;)

Ciocia K. z tego wszystkiego zaczęła rozważać, czy aby na przekór Starszej nie wleźć znów na tę chędożoną górę, acz zapewne zostałaby posądzona o kryzys wieku średniego!

;)

piątek, 14 września 2012

Saarland

Godzina 5:30 rano, Serways przy autostradzie, gdzieś w czeluściach Niemiec:
- Przepraszam, toaleta jest na dole, tak? - zapytała nieprzytomna K. dwie panie z nadzwyczaj wesołego i rześkiego personelu
- Tak, (tu nastapił niezrozumiały dla K. świergot obydwu bardzo wesołych pań) 
- eee, przepraszam, nie wszystko rozumiem, nie mówie za dobrze po niemiecku... - wyjaśniła K. patrzac nieprzytomnie na roześmiane panie
- hihi hi hi, o tej porze nikt nie mówi dobrze po niemiecku, hi hi hi - odpowiedziała jedna z nich
- hmm chyba się nie zrozumiałyśmy... w ogóle jak można o tej porze być tak wesołym? - pomyślała K. i zaczeła szukać schodów...

Niedługo po 8:00 dojechali na miejsce. Dość osobliwe miejsce bo bardzo malownicze, całkiem poziomych ulic nie stwierdzono. Wszystkie miejscowości mają taki francuski, małomiasteczkowy klimat, drogi natomiast zdecydowanie polskie (biorąc pod uwagę kąty nachylenia owych dróg K. chyli czoła przed robotnikami którzy niegdyś zdołali wylać tam asfalt i wcale się nie dziwi, że nie garną się do naprawiania powstałych dziur). Chodząc po uliczkach miasteczka ma się wrażenie jest się na końcu świata i że dalej za tymi miasteczkami nie ma już kompletnie nic. Ludzie, a zwłaszcza kobiety zdecydowanie amerykańskie i tylko niemiecka mowa oraz wszędobylskie Backerei z preclami na czele, przypominały, że jesteśmy w Niemczech.

Co do tych kobiet, to nie chodzi o ich gabaryty ale o zaniedbanie... bo żeby na miasto wychodzić w wyciągniętych dresach i z tłustymi włosami? Przed wyjazdem uważała, że ulubiony w Polsce zestaw skarpetki + sandały tudzież klapki to obciach. Po kilku dniach spędzonych w Saarlandii uważa, że jeśli te skarpetki stanowią parę, to jest całkiem nieźle ;) 

Ilekroć K. chciała zwyczajną herbatę z cytryną, miała wrażenie, że ma wymagania z kosmosu bo... w ogóle czarna herbata?? w dodatku z cytryną??? kto to widział tak pić? Toż to Niemcy nie Anglia!
Dostała takową jedynie w hotelu i właściciela hotelowej restauracji będzie za to wielbić na wieki ;)

Dziwne to było miejsce, choć wypad zalicza się do tych udanych, bo K. lubi poznawać wszytko co inne niż polskie :)

sobota, 8 września 2012

Męski punkt patrzenia ;)

Do   ślubu K. i U. został jakiś rok. K. więc zaczęła się rozglądać za stosownym odzieniem w postaci sukni.
Znalazła całkiem niczego sobie suknię - prosta, bez udziwnien, niewiadomo jakich falban, z delikatnym motywem kwiatowym w pasie - no cud miód! Wysłała więc linka do U. aby również wyartykułował kilka ochów i achów.

2 dni później:
- Kochanie widziałeś linka co Ci wysłałam? - zapytała K.
- Tak, widziałem, ale nie wiem co widzisz w tej blondynce, są ładniejsze. - odpowiedział całkiem poważnie U.
- U.! To tylko modelka! o sukienkę mi szło! - zirytowała się K.
- To trzeba było doprecyzować na co mam patrzeć i ogólnie to nie wiem czemu te wszystkie sukienki są na kobietach - wyjaśnił rozbawiony U.
- Noo masz rację, na facetach wyglądałyby lepiej... ja nawet nie zwróciłam uwagi na to czy blondynka czy brunetka a może ruda! - odrzekła K.

Faceci... wpadlibyście na to, że na zdjęciu UBRANEJ kobiety, może chodzić o modelkę??


wtorek, 4 września 2012

Cztery pancerniki i pies

Niedzielny poranek. K. i U. leżą jeszcze w łóżku...
- A jest taki film u was... cztery pancerniki i pies? - zapytał U.
- Hehe, "Czterej pancerni i pies"? No pewnie! To kultowy serial. - odpowiedziała K.
- No bo wiesz, tam w Niemczech mam grupa pracowniki, 4 Polaków i jeden Niemiec. I te polskie pracowniki mówią, że oni są pancerniki a ten jeden Niemiec to pies i teraz wiem dlaczego tak - wyjaśnił U.

K. w myślach pozdrowiła swych rodaków i ich cenne pomysły ;)

Podaj dalej ;)

Zaszczyt mnie w tyłek kopnął i zostałam nominowana przez Klepsydrę. Dziękuje jej bardzo za miłe wyróżnienie. Też nie przepadam za łańcuszkami ale skoro Klepsydra się poświęciła... ;)







Zasady Versatile Blogger Award:

- Trzeba nominować 15 blogów do wyróżnienia
- poinformować nominowanych o wyróżnieniu
- napisać 7 faktów o sobie (???)
- podziękować Bloggerowi, który Cię wyłonił u Niego na blogu
- zawiesić nagrodę na swoim blogu

Od razu lojalnie uprzedzam, że 15 blogów nie wymienię, wymienię te najbardziej ulubione i koniec! Najwyżej będą Pobite Gary! ;)

Wiem, że nie wszyscy zapałają entuzjazmem do zabawy ale przecież to tylko zabawa i jeśli nie weźmiecie udziału to raczej pech ani nieszczęście na Was nie spadnie :)

A więc (kolejność przypadkowa) :

1. Bajka - http://we-troje.blogspot.com/ - jedyny blog o dzieciach, który czytam ;) Bo Bajka nie przesładza a pisze z humorem tak, że nawet tym niedzieciatym przypadnie do gustu.
2. Klepsydra - http://babiszon.blog.onet.pl/ - nie, nie dlatego, że Klepsydra nominowała mnie, a dlatego, że pisze kobita co myśli bez owijania w bawełnę. I zwykle ma rację.
3. Też Klepsydra ( no co? blogi miały być, nie autorzy ;) - http://cassiopeae.blogspot.com/ - tym razem opowiadania. Trzeba przyznać, że umie baba pisać i trzymać w napięciu ;)
4. Guzikowianka - http://nieguzikowyswiat.blox.pl/html - z Guzikowianką znam się osobiscie i wybitnie oryginalnie. Poznałysmy się mając tego samego faceta w tym samym czasie. Wydało się, więc faceta odesłałysmy w dziadkowych majtach i szarych skarpetach a same zdążyłyśmy już razem mieszkać, razem pracować... znowu razem mieszkać... wprawiając w zdumienie co niektórych bo przeciez jako "konkurencja" powinnyśmy sie szczerze nienawidzić. Guzikowianka bedzie także świadkiem na jednym ze ślubów K. i U.  Teraz Guzikowianka stacjonuje w Afganistanie i stamtąd pisze egzotyczne opowieści.
5. J.Dark - http://jdarkhandmade.blogspot.com/ - co tu dużo gadać, ma dziewczyna talent.
6. Red - http://podostrzalem.blogspot.com/ - też się znają i trzymają, tym razem ze studiów, nominowany bo oryginalny i przypadł K. do gustu.
7. Lylowa - http://wrzosowy.blox.pl/html - bo pisze tak po prostu sielankowo o zwyczajnych codziennych wydarzeniach.
8. Piotr Koder - http://piotr-koder.blog.onet.pl/ - pisze co prawda od wielkiego dzwonu ale i tak lubie czytać. Podoba mi się styl tejże pisaniny :)

Siedem faktów:

1. Potrafię obsługiwac kosiarkę spalinową, sama sprawdzam poziom oleju, tankuję i koszę trawę. Przy tym nie mam prawka i w temacie motoryzacji jestem kompletnie zielona.

2. Mam fobię okruszkową - w kuchni nie może zostać na noc ani pół okruszka czegokolwiek bo przyjdą mrówki. Fakt, że jeszcze żadna mi nawet do kuchni nie zajrzała i nie wiadomo czy w ogóle ma taki zamiar nie robi na mnie najmniejszego wrażenia.

3. Jestem spaczona w temacie kawy. Zjeżdżając z U. z autostrady do Serways o 3.00 nad ranem, w stanie totalnej nieprzytomności od razu rzuca mi się w oczy zbyt pełny zbiornik na zmieloną kawę (o tej porze nie ma szans  na zużycie całego zbiornika nim kawa wywietrzeje). Dostaję też białej gorączki gdy pani robiąca kawę twierdzi, że cappuccino od latte różni sie tylko sposobem spienienia mleka.

4. Nie lubię psów. Toleruję tylko te, należące do moich znajomych.

5. Poza wątróbką, kaszanką, orzechami i paluszkami krabowymi jem wszystko. Tych ostatnich nie zjem nawet w obliczu śmierci głodowej i irytuje mnie sam ich widok w sklepowych chłodziarkach. Kiedyś kraba hodowałam w terrarium. Nazywał się Stefan. Przyjaciół sie nie je.

6. Przez zdecydowaną większość swojego życia, byłam bałaganiarą, nieznoszącą bałaganu ;)

7. Nigdy nie brałam udziału w blogowych łańcuszkach ;)



niedziela, 26 sierpnia 2012

U. vs Komunikacja Miejska

Zdarzyło się tak, że K. i U. tymczasowo zostali pozbawieni jakiegokolwiek prywatnego środka transportu. Ot pojechali do Leipzig passatem. Oni wrócili, passat został na wieki. Jak to mówi U. "passat jest na cmentarz dla samochodów".

Szczęśliwie procedura nabywania nowego auta była już w toku, więc nie musieli czekać zbyt długo. Jednak kilka dni przyszło im, a zwłaszcza U. korzystać z komunikacji miejskiej... K. z tejże korzysta na co dzień więc dla niej szokiem był raczej widok U. w autobusie niż sama komunikacja.

Tak więc K. objaśniła U. podstawowe zasady korzystania z MPK, pokazała jak kupić bilet, gdzie są "nasze" przystanki etc. Jednak zwykle jeździła razem z nim. Pewnego dnia wybrali się po zastępcze auto...

- To ja ide już i kupie bilet a ty ubieraj buty, zamykaj wszystko i przyjdziesz na przystanek - zarządził U.
- Ok, ale czekaj na mnie! - powiedziała K.

K. zrobiła co miała i wyszła z domu. Przyszła na przystanek, rozejrzała się i obecności U. nie stwierdziła. Odruchowo spojrzała na odjeżdżający właśnie autobus. Tak, U. był w środku...
Tak, krótki kurs przystosowujący do jazdy komunikacją objął wszystkie zagadnienia, jednak pominięto taką drobną kwestię dotyczącą podróżowania razem...

K. pomija fakt, ze "nasz" autobus miał odjechać dopiero za pare minut. Ten był szybciej a U. miał jeszcze dużo do zrobienia tego dnia. Argument był dobry, jednak foch tez wystąpił, bo K. wstała specjalnie po to o 6 rano ;)

Od tamtej pory na pytanie "jedziesz ze mną?" K. odpowiada "jeśli na mnie poczekasz..." ;)

wtorek, 14 sierpnia 2012

Czyste rączki

K. poszła do Lidla na zakupy. I od progu musiała narobić zamieszania...
Otóż podchodzi do stoiska z pieczywem i widzi jak pan gołymi rękami nakłada sobie do torebki świeże chrupiące bułeczki, sprawdza czy miękkie, przebiera, wybiera... K. uznała, że w ten piękny dzien nie bedzie robiła afery, po prostu zerwała foliowa rękawiczkę ze stojaka i podała panu z pięknym uśmiechem, licząc na to, że ten się domyśli.
- A nie, dziękuje, nie potrzebuje - odpowiedział pan...
("Nie potrzebuje"... co za kretyn... myśli że ja to dla niego robię???)
- To da pan mi swoje bułeczki, ja je sobie pomacam, podotykam, może pan takie lubi... - zaproponowała zirytowana K.
- Ale o co pani chodzi? - zapytał zdziwiony
- Bo chyba pan lubi takie dotykane przez wszystkich gołymi rękami pieczywo skoro pan sam tak robi... po co są tu stojaki z rękawiczkami, dlaczego pieczywo jest za szybą, jak pan myśli? - zapytała wnerwiona K.
- Aaale ja mam czyste ręce! - tłumaczył sie pan
- Ale ja też, i da pan, pomacam pana pieczywo, przecież to nie szkodzi...

Pan się zawinął wielce obrażony i poszedł...

Wbrew pozorom to częsty widok. Jest nawet jeden sklep gdzie K. za nic na świecie nie kupi żadnego pieczywa, po tym jak przy stoisku z pieczywem spotkała dwóch panów z pobliskiej budowy, którzy naprawde usyfionymi rekami wybierali sobie bułeczki. Zwrócono im uwagę... argument: "Ale my tylko swoje dotykamy"...
No komment...

wtorek, 7 sierpnia 2012

K. vs Motoryzacja ;)


U. rozgląda się za służbowym autem dla siebie. Przy każdym modelu auta zasięga opinii K. (znającej się na samochodach jak wilk na gwiazdach).
- Co myślisz? który lepiej? - zapytał U. po wysłaniu linków do różnych aut gdzie były zdjęcia razem ze szczegółową specyfikacją.
- Ten brązowy - odpowiedziała K. po rzuceniu okiem na zdjęcia
- A czemu ten? - zdziwił się U.
- Bo brązowy! - wyjaśniła K.

Krzywa K.

Co do prostowania przegrody to K. zrezygnowała. Nie, nie żeby kierowała się wyłącznie paniką. Ot, zauważyła, że szacownej maluteńkiej klinice bardziej zależy na wyprostowaniu przegrody niż samej K. Zależało im tak bardzo, że zrobili jej przez zabiegiem badania krwi i olali totalnie fakt iż wyszły bardzo złe. K. dowiedziała się o tym tylko dlatego, że postanowiła je wcześniej odebrać i pokazać swojemu lekarzowi pierwszego kontaktu, który to zrobił wielkie oczy, zakazał wszelakich interwencji chirurgicznych i zlecił powtórne badania. Wyszły ok, więc był to tylko błąd, ale K. straciła zaufanie do tegoż przybytku bo nie wie czy nie olali jeszcze czegoś byle tylko przeprowadzić zabieg. Ostatecznie ten przybytek do tej pory ma złe wyniki i do tej pory nie raczyli o tym poinformować K. Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby wyniki były rzeczywiście złe a K. nie zainteresowała się wcześniej jak wyszły. Dopiero teraz K. skojarzyła, że nikt nie zapytał K. czy ona chce robić ten zabieg właśnie tam. Skierowanie powędrowało z rąk lekarza prosto do pani koordynator od zabiegów. Na to K. wcześniej nie zwróciła uwagi, bo przybytek cieszy się opinią najlepszej placówki laryngologicznej we Wrocławiu i nawet naiwnie cieszyła się, że się uda tak szybko właśnie u nich.

Tak więc K. będzie chodzić po świecie z krzywą przegroda nadal :) Przynajmniej do czasu, kiedy co najmniej 2 różnych specjalistów orzeknie, że trzeba prostować :)

Tak więc nauczka dla potomnych: nawet jak wszyscy dookoła trąbią, że dana instytucja jest super, to przyjrzyjcie się jej sami bardzo krytycznie.






wtorek, 24 lipca 2012

Miszcz sprzedaży ;)

Na "dzielni" K. i U. panuje ostatnio moda na czyszczenie dywanów. K. słyszy dzwonek do drzwi i sądząc, że to listonosz, poszła otworzyć.
- Dzień Dobry, dywany czyścimy, mamy fajną promocje!
- A dziękuję, nie potrzebuję :)
- Pani może myśleć, że nie potrzebuje, pani wie ile alergenów, roztoczy i innego świństwa żyje w dywanach, u Pani też, nawet jak Pani odkurza często!
- Bardzo wątpię :) Nie mam dywanów w domu :)
- Jak to... nie ma Pani ani jednego dywanu????
- Nie, ani nawet pół :)
- To może chociaż wycieraczkę?? Ma pani??
- Do widzenia :)





wtorek, 17 lipca 2012

Prostowana K.

K. poszła ostatnio na kontrolną wizytę do laryngologa z racji częstych problemów z zatokami. W międzyczasie przyszły też wyniki tomografii...
- Nie ma rady, trzeba wyprostować przegrodę - zawyrokowała p. Doktor po obejrzeniu zdjęć.
- Ale tak... bardzo trzeba? - upewniała się K. której się to wcale nie spodobało
- Decyzja należy do Pani, ale trudno będzie wyleczyć do końca zatoki bez tego. To co, prostujemy?
- No skoro mus to mus... - powiedziała K. jednocześnie stwierdzając, że nim się doczeka terminu (bo mimo tego, że klinika prywatna to K. jest pacjentem z NFZ) to zapewne "ręczne" prostowanie będzie już passe i będą lepsze metody.
- Ok, spojrzę w grafik... damy rade w przyszłym tygodniu - powiedziała Doktor
- Ale że... jak to W PRZYSZŁYM TYGODNIU????!!! ja się z nikim pożegnać nie zdążę! A poza tym... na kurs chodzę... niemieckiego, wie Pani... - próbowała się wywinąć K.
- A kiedy kończy się ten kurs?
- no jeszcze prawie 2 tygodnie zostały! - K. już była pewna że dało się odwlec wszystko w czasie...
- Hmmm... w takim razie... O, 30 lipca, to już będzie po kursie, prawda?
- Tak...
- Ok, więc termin zaklepany, 30 lipca pani tu przyjedzie, zrobimy co trzeba i na drugi dzien do domu, wcześniej tylko badania trzeba będzie wykonać ale to zaraz pomyślimy kiedy.

K. doprawdy pojąć nie może... jak trzeba, to na wizytę czeka się miesiącami... na głupie badania także, a jak coś by wypadało odłożyć, to nagle już zaraz natychmiast bierze sie wolny termin. Z nikąd!
Teraz K. wymyśla wszystkie możliwe choroby i powikłania jakie na 100% właśnie jej się przytrafią. O ile nie zwieje ze stołu, kompletnie ignorując fakt, że akurat będzie w narkozie...

sobota, 14 lipca 2012

Pomroczność lingwistyczna ;)

U. pojechał popracować do Niemiec.
Siedząc w biurze zadał pytanie jednemu z pracowników. Pracownik popatrzył ale nie odpowiedział...
U. zadał pytanie ponownie, wolniej i wyraźniej... Pracownik patrzył już całkiem intensywnie i jeszcze bardziej milczał.
U. nie wiedząc już czy może pracownik stracił słuch, czy trafiła go jakaś pomroczność jasna,  podszedł do niego i zadał to samo pytanie jeszcze raz, bardzo wolno i bardzo wyraźnie...
Pracownik niezmiennie patrzył...
- Ah! może powinienem mówić do niego po niemiecku? - wpadł w końcu na właściwy trop U.

;)

sobota, 30 czerwca 2012

Niezapowiedziani...

K. z samego rana zabrała się za ogródek. Plewi sobie rabatki, coś tam poprawia, coś tam knuje... Nagle słyszy że ktoś się intensywnie dobija do drzwi  (się mocno dobijał skoro słyszała w ogrodzie). Zdjęła rękawiczki, buty, weszła do domu, poprawiła lekko fryz i niczego strasznego się nie spodziewając poszła otworzyć drzwi...
Ujrzała postawnego jegomościa z kajdankami w ręku, za nim drugiego z bronią przy pasku...
  że niby to czerwone światło wczoraj???... - pomyślała
Panowie zaglądając usilnie za K. do mieszkania pytają co sie tu stało, czy K. tu mieszka i ostatecznie czy jest cała...
- yy tak... a nie wiem co sie stalo, byłam w ogrodzie, może przegapiłam coś? - odpowiedziała skonsternowana K.
- Czyli tu wszystko w porządku i nie wzywała pani policji?? - dopytywali panowie
- nie, raczej nie, przynajmniej nic o tym nie wiem... a co się stało? - dociekała K.
- dostaliśmy zgłoszenie, że tu jest ktoś z nożem, w każdym razie chyba był widziany przy pani drzwiach, pani dziś nikomu obcemu nie otwiera dobrze? - wyjaśnili panowie policjanci
- y... dobrze - odpowiedziała zdziwiona maksymalnie K.

Potem K. usłyszała, że chodził po domach jegomość, chciał kilka złotych a w razie odmowy używał ostrzejszych argumentów... K. niestety przyjście pana przegapiła bo siedziała cały poranek w ogrodzie i zdążyła tylko na scenkę z policją.

A U. jak zwykle w Niemczech, kiedy tu sie tyyyle dzieje...




poniedziałek, 25 czerwca 2012

Fitness potrzebny od zaraz

Upalny wieczór kilka dni temu. K. leży na łóżku w samej koszulce nocnej analizując bilans zysków i strat jeśli zostawi na noc otwarte okno (zwierzęta i hałas vs świeże powietrze).
U. wszedł do sypialni z zamiarem położenia się do łóżka. Odkładając ubrania do szafy spojrzał w lustro a następnie na K.
- No obydwoje musimy uważać na figury... - stwierdził U.
- noo, tak... czekaj! że co?? że OBYDWOJE? w sensie JA też??!! - zdziwiła się K.
Tak... K. się ostatnio przytyło całe 2 kilogramy, dzięki czemu jej BMI w końcu łaskawie zaczeło twierdzić iż jej waga jest prawidłowa a nie zbyt niska (niektóre kalkulatory bezczelnie wręcz jej BMI określały jako wychudzenie!) ale żeby od razu uważać na figurę? K.? ta K. którą automatyczne drzwi w różnych instytucjach czasem ignorują? ta, która ma zawsze miejsce w autobusie (bo mało kto mieści się miedzy barierką a biletomatem w całości)?

...Foch!

a w odwecie zrobiła wczoraj tort bezowy! z bitą śmietaną! o! :P



wtorek, 12 czerwca 2012

Starsza pani musi zniknąć...

K. się wnerwiła. Bardzo. I nie pochwaliła się na blogu jeszcze swoimi sąsiadami z góry, z którymi dzielą dom. Wiecie, K. i U. na parterze, Państwo B. na piętrze. Państwo B. są w wieku 80+. Różnie to z nimi egzystencja przebiega, choć ogólnie krzywdy nikomu nie robią. Ale bywają wnerwiający. Bardzo. Pani B. zdecydowanie bardziej niż Pan B. Pan B. czasem się wtrąci w nie swoje ale ogólnie zawsze chce dobrze i poczciwy z niego człowiek. Natomiast Pani B... chodząca apokalipsa...

Dziś, jak zresztą ostatnio co wtorek K. wróciła od dentysty. Mija Panią B. zamiatającą chodnik... Czuła że nie przejdzie obojętnie więc już od bramki poszukuje klucza do mieszkania aby szybko się schować. Nie zdążyła... (cholerna damska torebka!)
- A okna to kiedy umyjecie!!??? - zaskrzeczała Pani B.
- Yyy no ostatnio ciągle padało więc jaki sens? poza tym to chyba moje okna??? - odpowiedziała nieco skonsternowana K. Tak sie składa że okna rzeczywiście prosiły o mycie i K. czekała na koniec "pory deszczowej" bo sama na nie patrzeć nie może.
- Taaak, wiecznie jakieś wymowki, ile tego deszczu było???!!! - Pani B. krzyczy już tak, by nikt z sąsiadów nie miał wątpliwości kto tu rządzi...
- Wie pani, moje okna, to po pierwsze, po drugie, jednak troche zajęta ostatnio byłam...- usprawiedliwia się K. choć sama nie wie po co.
- Tak, młoda i zarobiona!! - wrzeszczy nadal Pani B.
- Dokładnie! Młoda, zajęta i nie ma czasu na zrzędzenie i wtykanie nosa w czyjeś sprawy!- odpowiedziała K. i wnerwiona maksymalnie poszła do mieszkania.
Wyszła na taras i zobaczyła że wiatr robi co chce z agrowłókniną leżącą na rabacie więc zabrała się za poprawianie jej. Przyszedł Pan B.
- Co? oberwało ci sie? - zagaił
- Ehh Panie B. nie lubie wtykania nosa w nie swoje i zdecydowanie nie życze sobie by ktoś mnie pouczał bo głupim szczeniakiem już nie jestem.
- Sie nie przejmuj, ja od rana zbieram... - tłumaczy Pan B.
- Za co niby? - zdziwiła się K.
- A za co? sam nie wiem, tu źle, tu coś nie pasuje i tak od rana... - tłumaczy Pan B.
- To przepraszam, Pani B. ma zły dzien i wszyscy dookoła mają chodzić pod jej dyktando? Nie ze mną te numery... - odpowiedziała K.
- Zły dzień? ona ciągle ma złe dni, to to dziś to jeszcze pikuś...
- Panie B. naprawde współczuję... nie zasłużył Pan na takie traktowanie...

K. się zastanawia nad tym jak zneutralizować Panią B. ale obawia się, że środków jeszcze nie wynaleziono...
Musi chyba napuścić na nią U. bo zdaje się, że Pani B. jakoś mniej problemów ma jak U. jest w domu...




piątek, 8 czerwca 2012

Spoko...

U. wychodzi rano z domu. K. napomknęła mu o zmianach w organizacji ruchu i ogólnym chaosie związanym z Ojro.
- Spoko, koko, spoko - odpowiedział żartobliwie U.
- No nie... Ty tez sie nasłuchałeś naszego super hymnu na EURO??? - zapytała K.
- Nie, nie słyszałem, a macie taki hymn? serio? oje.. masakra... - zaśmiewał się U.

Tak właśnie, nic dodać nic ująć...

Tymczasem U. wyraził chęć oglądania meczu Polska - Grecja i jeszcze większą chęć by K. mu w tym towarzyszyła...

I będzie kibicował Polakom ;)

niedziela, 3 czerwca 2012

Ojro

Nadciąga szumnie zapowiadane od dłuższego czasu EURO 2012... Rozmaite portale (a także sławny "zegar piłkowy" na Świdnickiej we wro) odliczają dni do rozpoczęcia. Zostało całe pięć piłek. Dla K. oznacza to, że ma całe 5 dni na zbudowanie pancernego schronu, albo ewakuację. Piwnica wydaje się mało bezpieczna. Zielona i spokojna dzielnica w której mieszkają K. i U. tym razem wydaje się być jednak zbyt blisko centrum.
K. nawet na zakupach nie zaznaje spokoju, bo tu parówki kibica, tu jogurt kibica, tu serek w promocji oczywiście z czarno białą piłką, tu jakieś gadżety, tu o zgrozo sms z ofertą na EURO (!) na jej ściśle prywatny numer, pod prysznicem również EURO (K. chyba się oduczy włączania radia w prysznicu), w piwnicy znalazła nawet papilotki do mufinek... zielone w czarno białe piłeczki (jak one sie tam znalazły K. doprawdy pojęcia nie ma, ale brutalna prawda jest taka, że musiała je sama własnymi ręcami kiedyś kupić i nie wie co jej wtedy przyświecało). Na Rynku o zgrozo - Strefa Kibica. K. nie ma pojęcia kto to wymyślił i dlaczego nie zorganizował strefy na np Polach Marsowych które się świetnie do tego nadają. Podobno dzieki temu się wypromujemy i wszyscy na tym skorzystamy. No comment!

Taaak, K. wie że gdyby nie EURO, to nie mielibyśmy stadionu, wyremontowanego dworca, obwodnicy, terminalu lotniczego, nowych parkomatów ( :D), fontanny multimedialnej być może tez by nie było, etc. ale czy potrzebujemy tu tysięcy Rosjan?? Nie mogliby tak grupkami rozłożonymi w czasie przyjeżdżać?*



* K. przeczytała nagłówek artykułu "Tysiące Rosjan przyjedzie do Wrocławia". Nie ma w sumie nic do tejże narodowości ale zabrzmiało tak jakoś militarnie i groźnie...

wtorek, 29 maja 2012

Umyta księgowa

Wtorkowe przedpołudnie. K. własnie wróciła od dentysty, zastała U. rozmawiającego przez telefon (a jakżeby inaczej ;) Rozciągnęła swoją powłokę na łóżku obok rozmawiającego intensywnie U. i przysłuchiwała się rozmowie...

- ... tak, to jest księgowa czysta numer... - rozprawiał z jakimś urzędem U.

K. w tym momencie utkwiła wzrok w jednym punkcie, chwilę zastanawiając się co poeta mógł mieć na myśli... Nie domyśliła się, spojrzała więc U. przez ramię na ekran laptopa w poszukiwaniu tekstu przeczytanego właśnie przez U. ...
- księga wieczysta - szepnęła do U. poprawiając go i zanurkowała twarzą w poduszkę śmiejąc się perfidnie...

K. podziwia U., który potrafi w takiej sytuacji zachować profesjonalną powagę, jedną ręką intensywnie rozmawiając a drugą intensywnie wbijać palce w żebra K. by ta przestała się w końcu nabijać ;))


czwartek, 24 maja 2012

Upalne pomyłki

K. wybrała się na zakupy do Korony. Z racji nieobecności U. - autobusem. Wyszła z domu i właśnie przejeżdżał ten, właściwy, jedynie słuszny autobus. Do przystanku śmiesznie blisko, więc dobiegła. Wsiadła, zajęła miejsce przy oknie, rozsiadła się, akcja szyba, kilka przystanków i będzie na miejscu. Kątem oka spostrzegła babulinkę, obładowaną zakupami, która usiadła obok niej, zastawiając reklamówkami wolną przestrzeń na podłodze. Torby z zakupami hipermarketu do którego właśnie wybierała się K. nie dały absolutnie nic do myślenia... Ujechały tak ze 3 przystanki...
- Ale dziś upał, no żyć się nie da, ledwo z tej Korony dotargałam zakupy... - monologowała babulinka w stronę K.
- no, tak upał... - skwitowała K. nie bardzo mając ochotę na konwersacje w saunie na kółkach

Zaraz, zaraz... skoro babcia wraca z Korony, a K. do Korony właśnie zmierza a obydwie jadą w jednym autobusie w konkretnym kierunku... 
      ...to znaczy.... 

             ...że którejś coś się zdrowo popier... z tego upału... Pytanie tylko której...

Spojrzała na reklamówki raz jeszcze, jak nic z Korony... spojrzała za okno... zdecydowanie nie zna tych rejonów... Mhm... wygląda na to, że ten autobus w Koronie JUŻ BYŁ i to zanim znalazła się w nim K.

Ze stoickim spokojem wygramoliła się ze swojego miejsca, wysiadła na najbliższym przystanku. Jego nazwę widziała pierwszy raz w życiu na oczy. Znalazła przystanek w strone przeciwną, przeanalizowała tablicę, wynikało z niej, że jedyny przejeżdżający tędy autobus, w stronę tym razem właściwą będzie za 32 minuty...
W trakcie zwiedzana nowej okolicy w 30 stopniowym upale, uznała, że jednak z Korony nic nie potrzebuje...



Już nie będzie dziwnie spoglądać na ludzi mieszkających w tym mieście od lat, mylących kierunki autobusów...


środa, 23 maja 2012

K. ma sprawę...


Dziś przyszedł do niej człowiek i zapytał czy mógłby coś pomóc w ogrodzie bo chce zarobić coś na pampersy dla dziecka i na mleko. K. pracy w ogrodzie ma nieziemską ilość więc się dogadali.
Chłopak wygląda na uczciwego, cieszy się z każdej możliwości zarobienia kilku złotych. Ma niestety kiepską sytuacje finansową, 4-letnie dziecko z autyzmem i 7 miesięczne aktualnie w szpitalu. Potrzebuje trochę ubrań dla dzieci, głównie dla 4 - letniej dziewczynki. Stąd pytanie do Was:
Macie może na zbyciu trochę ubranek na 4 - latkę z których Wasze dzieci wyrosły? Może ktoś z Was zna kogoś komu takie ubranka zalegają i nie ma co zrobić z nimi? Dajcie znać jak by co, człowiek z pewnością się ucieszy.

I dzięki Wam :))

czwartek, 17 maja 2012

Podglądacz

K. nie lubi, kiedy U. wyjeżdża w celach służbowych gdziekolwiek na kilka dni. Oprócz tego, że zwyczajnie lubi jego towarzystwo, ma pewną paranoję... Paranoję pt: "Ktoś na pewno chodzi po tarasie albo zagląda w okna jak śpię" bo mieszkanie jest na parterze. Dziś K. przekonała się, że jej paranoja nie jest wcale taka wydumana...

Środek dnia. K. weszła do sypialni po telefon i nagle cofnęła się o krok. Przez okno zaglądał do sypialni jakiś facet. Zaglądał zdecydowanie celowo, bo aby zajrzeć, trzeba się jednak postarać - wejść do ogródka, znaleźć coś na czym można stanąć...
K. wnerwiła się w ułamku sekundy i pobiegła do drzwi wejściowych nim jegomość zdążył do nich dojść. Nie czekając na wyjaśnienia, powiedziała mu kilka ciepłych słów, pogroziła, zwymyślała i dała całe 3 sekundy na oddalenie się.
- Aaaale ja do Krystiana... - próbował się tłumaczyć podgladacz
- I sprawdzał Pan czy go przypadkiem nie ma u mnie w sypialni rozumiem? - zapytała wściekła K.
- Nie... no bo ja yyy, tu dwa dzwonki są i nie wiedziałem który...
- ŻADEN! Nie mieszka tu żaden Krystian! Za Panem znajduje się bramka i proszę z niej natychmiast skorzystać!- wyjaśniła K.
- ale co się tak Pani dener...
- Teraz! - ponagliła K. posyłając spojrzenie niecierpiące dyskusji. Usłyszała hałas u sąsiadów na górze i odruchowo odwróciła się. W tym czasie jegomość zniknął. Po prostu, zdematerializował się.


Później usłyszała rozmowę u sąsiadów:
- Ty Hania, Zbyszek miał przyjść, nie?
- No o 15 miał być...

K. na swoje usprawiedliwienie ma to, że nie znosi takiego bezczelnego wścibstwa i włażenia z butami w czyjąś prywatność. I to, że Pan chciał do Krystiana, a tu żaden taki nie mieszka ;) Że niby ze stresu imiona pomylił?



poniedziałek, 14 maja 2012

Ogródkowe znajomości

K. w ramach prac ogrodowych zapoznaje się z sąsiadami dookoła...

Ogród z lewej:
Ulubiona sąsiadka K. i U. można zamienić z nią parę słów, wymienić się informacjami ogródkowymi, porozmawiać o różnych sprawach.

Ogród na przeciwko:
Przemiły staruszek, który bardzo ciepło powitał  K. i jak to stwierdził: "Będziemy sobie pomagać! "

Ogród w kącie na przeciwko/z prawej:
Wiecznie piknikujące pod wielką magnolią starsze towarzystwo. Nieco irytujące, bo głośne i dymiące.

Ogród z prawej:
Sąsiadkę z ogrodu z prawej K. ujrzała dopiero dziś. Sąsiadka z kategorii wścibskich. Wywiązał się taki oto dialog:
- A co to sąsiadka sadzi czy sieje? - zapytała sąsiadka
- I jedno i drugie - odpowiedziała K.
- A co to sama tak dba o ogród? - dopytywała sąsiadka
- Sama - odpowiedziała K.
- A co to??? padało??? to na cholere ja podlewam??? - zdziwiła się sąsiadka bacznie obserwując wodę cieknącą po schodkach w ogrodzie K.
- Tak padało...  - wyjaśniła K.   ... karcherem padało... dokończyła pod nosem.*

*K. chwilę wcześniej umyła karcherem narzędzia których używała. Stąd woda lejąca się po schodkach. Sąsiadka tak zaabsorbowana ogrodem K., że nie spostrzegła iż u niej ziemia sucha jak pieprz. Ów sąsiadka nie miała też ze sobą nic do podlewania.

piątek, 11 maja 2012

Modernizacje muszą być!

K. i U. mieszkają w cudnym mieście Wrocław, ostro przygotowującego się do EURO 2012. W tym celu stare i całkiem dobre automaty parkingowe zostały zamienione na nowe, lepsze, mądrzejsze...
Tak więc K. i U. przyjechali do Centrum aby załatwić kilka spraw. K. podbiegła do parkometru celem kupienia biletu. Wrzuca monety jeden raz... nic... drugi raz... nic... aaa ok trzeba wpisac rejestrację, wpisuje więc 5 znaków jakie auto U. ma na białych blaszkach. Automat twierdzi że rejestracja jest za krótka... WTF??? nie ma na niej nic więcej, obejrzała samochód i automat raz jeszcze, spróbowała ponownie... ni cholery...hmm może sie coś przełącza... nie jednak nie... 

Tak, automat akceptował tylko i wyłącznie 7 znakowe rejestracje... Modernizacja w sam raz na EURO... 

K. spojrzała na U., U spojrzał na K. wzruszyli ramionami i poszli sobie. 
Wracając zobaczyli nieopodal patrol Policji... hmm może oni coś wiedzą? Podeszli więc i zapytali... Policjanci silili się na powagę acz nie udało im się ukryć zdumienia i rozbawienia nowym wynalazkiem. 

K. po powrocie śmiejąc się jak norka, będąc nieco złośliwą istotą, doniosła newsa do swojego ulubionego radia. Z gotowego reportażu dowiedziała się co sądzi o tym sam właściciel automatów... otóż... Trzeba się do tego przyzwyczaić :D

Poniżej nagranie, dla zainteresowanych :)

czwartek, 10 maja 2012

To koniec...

K. dzis rozwiązała umowę o prace bez okresu wypowiedzenia. Nie czuje się z tym wcale świetnie bo dogadać się z Przełożonym próbowała. Najbardziej chyba irytuje fakt, że ona sie owszem do własnych błędów przyznaje a Przełożony ma zawsze argument na swoje zachowanie. On uważa że to K. jest nie fair. K. uważa że każda ze stron ma troche na sumieniu. Przełożony powiedział o kilka słów za dużo i pokazał że rzeczywiście jest mu obojętne czy K. będzie dalej pracowała czy nie. Nie pozostawił K. innego wyboru. Zdaniem K. szef który potrafi się przyznać do błędu jest cenniejszy niż ten który wie wszystko i cokolwiek nie zrobi to jest słuszne. Mimo tego że wolna już jest, to obiecała kolegom z pracy że dokończy z nimi nową wersję i odejdzie definitywnie w środę, kiedy ów wersja zostanie wgrana. Bo K. juz taka jest...

ale niech ten U. już wróci i przytuli!

Przy okazji chciała podziękować swojemu Blogowemu Kółku Wzajemnych Komplementów jak też Pozablogowym Wtajemniczonym, za wsparcie. K cieszy się, że takie właśnie Kółko ma - może i nieduże ale za to jakie fajne :)

niedziela, 6 maja 2012

Przewrotny majowy "weekend"

Majowy Tydzień (bo składający się z aż 2 weekendów ;) minął bardzo przewrotnie.
Z jednej strony oświadczyny U. (K. chyba jeszcze nie do końca ogarnia rzeczywistość ;) z drugiej strony... zrezygnowanie z pracy w obecnej firmie... To chyba konieczność, acz K. sama do końca nie wierzy we wczorajsze wydarzenia. I tak naprawdę nie wie kto tu zachował się nie fair...
Minął już 4 dzień miesiąca a należnej wypłaty na koncie brak. Zadzwoniła więc do Przełożonego z pytaniem. Z rozbrajającą szczerością zakomunikował jej, że celowo nie przelał jej wynagrodzenia żeby wiedziała jak to jest spóźniać się w terminami w pracy. Wnerwiła się i powiedziała Przełożonemu co o tym myśli po czym rozłączyła się. Bo nie rozumie jak tak można.... Tak, są opóźnienia terminów, tak K. otwarcie przyznaje się do tego, że robi błędy które musi poprawić i pracuje nad ich zniwelowaniem. Ale są kwestie na które K. nie ma wpływu. Tak jak nie do końca ma wpływ na dotrzymanie terminów, bo nad ich dotrzymaniem powinien pracować cały zespół. Bo np nijak nie ma wpływu na to, że np osoba pracująca zdalnie, bierze sobie kilka dni wolnego, nikogo o tym nie uprzedzając mając gdzieś terminy. Karę w postaci opóźnienia przelewu dostaje jednak tylko K. Sam Przełożony też obiecał zrobić kilka usprawnień ale jakoś czasu mu zabrakło. I nie jeden raz bywało, że zwyczajnie zapomniał wykonać przelew. K. przymykała na to oko, bo wie ile rzeczy Przełożony ma na głowie, jest tylko człowiekiem - zdarza się.

U. wrócił do domu i zobaczył K. całą w nerwach. Powiedziała mu co się stało, a jako, że odmówiła wszelkich rozmów z Przełożonym, U. wziął sprawy w swoje ręce. Zadzwonił do niego by wyjaśnić sprawę. Usłyszał, że K. jest bardzo złym pracownikiem, same z nią problemy i ogólna masakra. Dodał też, że jeśli chce ona zrezygnować z pracy to jak najbardziej może bo Przełożonemu jest to doskonale obojętne. To dla K. był szok. Sam Przełożony nie powiedział nigdy bezpośrednio do K. że wszystko totalnie robi źle, owszem rozmawiali o tym co trzeba poprawić i K. miała wskazówki Przełożonego na uwadze podczas pracy ale... wszystko totalnie źle? same problemy? Tak beznadziejnemu pracownikowi chyba nie dorzuca się do obowiązków nowej całkiem dużej kwestii jaką jest... administrowanie budynkiem należącym do Przełożonego (pominąć fakt, że nijak ma to związek z IT). Poza tym jeśli z pracownikiem są same problemy to takiego chyba się zwyczajnie zwalnia a nie trzyma w firmie nie wiadomo po co? K. już pomija fakt, że będąc na L4 pracowała czasem zdalnie, bo wiedziała ile jest pracy i jakim problemem dla reszty zespołu jest jej nieobecność. Bywało także, że będąc na urlopie podłączała się zdalnie do komputera w pracy aby sprawdzić czy wszystko tam gra.

O ile sprawa z opóźnieniem przelewu K. zbulwersowała, o tyle słowa Przełożonego jakoby była totalnie złym pracownikiem i totalna obojętność w sprawie jej dalszej pracy zadecydowała o tym, że K. chyba złoży wypowiedzenie... Bo jeśli Przełożony ma o niej takie zdanie to K. ma na tyle honoru by tą farsę zakończyć. Dobrze robi? Bo już sama nie wie kto tu jest zły i nie fair.


czwartek, 3 maja 2012

Rocznica z niespodzianką

W poniedziałek, minął dokładnie rok (acz zeznania są sprzeczne, czy był to jeszcze kwiecień, czy już maj) od kiedy K.i U. są razem. Minęło nie wiadomo kiedy a wydarzeń i zwrotów akcji w tym czasie było co niemiara...
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od durnej wiadomości K. do U. kiedy naiwnie sądziła, że nawet jeśli ten Bawarczyk przeczyta, to i tak nie odpisze, a już na pewno nie znajdzie się we Wrocławiu. Tymczasem K. i U. mieszkają już jak stare dobre małżeństwo i nie mogą sobie wyobrazić że mogłoby być inaczej...
W poniedziałek U. zabrał K do Rynku, mówiąc, że koniecznie muszą pójść do knajpki, do której poszli gdy spotkali się na żywo po raz pierwszy.
- Pamiętasz? Tu wtedy też siedzieliśmy, a potem poszliśmy do tego parku - powiedział U. gdy przechodzili koło latarni na Rynku
- No coś takiego było faktycznie - zgodziła się K. jednocześnie zauważając że coś jej nie pasuje...
- U. ale ta knajpka jest tam, to gdzie idziemy? - zapytała kontrolnie K.
- No do tego parku, tam gdzie byliśmy kiedyś - wyjaśnił U.
- Którego? No dobrze... to chodźmy - zgodziła się K. nie rozumiejąc zbytnio takiej sentymentalności u jednak mocno praktycznego na co dzień Bawarczyka

- Patrz, nasza ławka zajęta, to chodź siadamy chwile tu. - zadecydował U.
K. nie miała pojęcia dlaczego ławka  jest nagle nasza skoro siedzieli na niej cały jeden raz ale OK. Musi przyznać, że nie posądzała U. o aż taki romantyzm...
K. przytuliła się do U. który wyciągnął skądś małe granatowe pudełeczko.

- Czy Ty zostajesz moja żona? - zapytał U. nim K. zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób
K z wrażenia nie padła, tylko dlatego, że siedziała i... zgodziła się :)
I choć nosi śliczny pierścionek od 2 dni to nadal nie za bardzo ogarnia rzeczywistość ;)


-------------------
Bo wiesz, to miało być całkiem inaczej... miałem dużo gadać, miałem iść na kolana, pierścionek miałem mieć w kieszeni od spodnie a nie ciągnąć z aktówka... - tłumaczył później U. rozbawionej K.
K. swoją drogą "ciągnięcia pierścionka z aktówki" nie zauważyła ;)



niedziela, 29 kwietnia 2012

Lody Drożdżowe

Dziś K. U. wraz z całą rodzinką brata U. poszli na lody. Gdy już wszyscy dostali swoje porcje i usiedli w kawiarnianym ogródku, miedzy Starszą i Młodszą wywiązał się dialog:
- Ja to bym chciała lody drożdżowe! - wymyśliła Młodsza
- Drożdżowe? przecież w lodach nie ma drożdży - wyjaśniła Starsza
- No ale by tak ciągle rosły i rosły... my byśmy jedli a one ciągle by rosły... - rozmarzyła się Młodsza



sobota, 14 kwietnia 2012

C jak...

Spokojne piątkowe popołudnie. K. wróciła z pracy i zabrała się za robienie obiadu. U. w tym czasie próbował coś załatwić przez telefon...
- Dzieńdobry, czy jak podam pani kod towaru to mi pani może powiedzieć czy to macie i można kupić?
Dobrze to ja podaje kod, to jest...
Jeden...
Trzy...
Pięć...
A jak Alicja...
C jak... jak... yyy... C jak Cholera...

K. z wrażenia niemal zanurkowała w misce od miksera, U. tłumaczył, że może nie było to najlepsze słowo ale niestety innego nie pamiętał a przecież pisze się przez CeHa i ma na początku C.
No w sumie ma...

wtorek, 10 kwietnia 2012

Budzik

6.00 rano... dzwoni budzik U. K. zakopała się w kołdrę jeszcze bardziej. U. sięga po telefon, coś chwile klika, odkłada telefon i śpi dalej... Dziwne zachowanie jak na człowieka który zawsze wstaje z pierwszym piśnięciem budzika jak na komendę.
- U. co Ty robisz? i własciwie dlaczego budzik na 6.00 rano skoro spotkanie masz o 9.00? - wymamrotała półprzytomnie K.
- no dlatego, że musze wstać o 6.30 i dzieki temu moge jeszcze pół godziny spać... - wyjaśnił równie przytomnie U.

Bo gdyby nie ustawił budzika, to by nie wiedział, że zostało mu jeszcze aż pół godziny spania ;)))
K. ostatecznie też się miło zrobiło na myśl o półgodzinnym wylegiwaniu się w łóżku ;)

Dziwna metoda ale... działa? Działa!

wtorek, 20 marca 2012

Kultura musi być!

K. w piękną wiosenną sobotę analizuje widok z okna...
- muszę już zdjąć to jedzenie dla ptaków - mówi do U.
- nie! mają jeść wszystko! - zarządził U.
- U. nie można zostawiać ptakom na wiosnę jedzenia bo zamiast zakładać gniazda idą na łatwizne - mają jedzenie pod nosem.
- ehh, to na następną zime nic nie dostają, mają jeść wszystko co powiesimy na drzewie! - zawyrokował U.

Tak.. bawarska kultura nakazuje jeść wszystko co ma się na talerzu bez względu na wszystko. Nie do pomyślenia by ktoś odszedł od stołu i zostawił na talerzu resztki jedzenia. Jak widać dotyczy to nie tylko ludzi ale tez wróbelków, krecików, wiewiórek, owadów, motylków, jeżyków, kotów  i wszelkich innych stworzeń znajdujących się akurat w ogrodzie - mają jeść wszystko co jest a potem ładnie podziękować! Tylko jak im to wytłumaczyć?

piątek, 16 marca 2012

Guzik

K. zawsze wieczorem szykuje ubrania, które chce założyć następnego dnia do pracy. Tym sposobem "nie mam się w co ubrać" odwala wieczorem i rano ma o jedno marudzenie do wykonania mniej ;)
Tym razem jednak spostrzegła, że odpadł guzik od marynarki, którą to bardzo chciała nazajutrz ubrać. Zeźliła się nieco, bo czynność przyszywania guzika choć banalna to jednak jakoś wyprowadzająca z równowagi... K. nienawidzi takich precyzyjnych czynności. Kiedyś, gdy chodziła jeszcze do technikum, na praktykach kazano jej wyszywać serwetki, nauczycielka twierdziła, że to uspokaja, K. była zdania mocno odmiennego. K. pamięta te serwetki do dziś...
- Daj, to robie to dla Ciebie - zaproponował U., obserwując spazmy K. z nitką, igłą i guzikiem w rękach.
- Umiesz przyszyć? - zapytała ironicznie K.
- No daj - potwierdził U.
K. oddała U. marynarkę i wszystkie potrzebne przybory.
Taaa facet i guzik przyszyje... na plecach go chyba znajdę... pomyślała K. i poszła do łazienki. Gdy wróciła guzik był na swoim miejscu, przyszyty równo, mocno i po właściwej stronie marynarki. Teraz to ten fabrycznie przyszyty wyglądał gorzej...
Spojrzała podejrzliwie na U.
- Przyszyłeś? sam? - zapytała K. jakby conajmniej miał mu kto pomóc...
- No co za problem? - zdziwił się U.
Ciekawe, co jeszcze potrafi a dla własnego spokoju się nie przyznał...

A niby faceci sobie nie radzą z takimi czynnościami... no właśnie Panowie? co jeszcze potraficie a nie przyznajecie się? hę????

sobota, 10 marca 2012

Bawarski Translator

U. pokazuje K. w internecie jakąś rzecz którą chce kupić. 
- Co myślisz? - zapytał U.
- No jest OK. - uznałą K. rzucając okiem na ekran komputera
- Hmm OK czyli nie tak bardzo ci się podoba... - stwierdził U.
- ??? OK znaczy OK - wyjaśniła K.
- noo OK to OK, czyli jednak tak sobie - kontynuował U.
- ???!!! OK znaczy dobrze, - wyjaśniła K.
- no ja uważam że jak ktoś mówi OK to znaczy że może być ale jednak nie tak fajnie - wyjaśnił U.
- nie, OK to Ok czyli dobrze, przynajmniej JA tak mówie - odparła lekko zirytowana K.
- nooo OK - odpowiedział U.

i K. nie wie czy to jego OK było OK czy tak sobie...

się ma problemy w sobotnie popołudnie...

czwartek, 8 marca 2012

Dialogi służbowe

K. w pracy czasem ma równie wesoło jak z U. w domu. Tak z racji Dnia Kobiet przypomniały jej się scenki o zabarwieniu nieco feministycznym. K. w miejscu pracy jest ze wszech stron otoczona programistami i ona jedna humanistka między nimi, co powoduje czasem zabawne sytuacje...

Gdy K. była jeszcze singielką...
- Ale się nie wyspałem... zawsze źle śpię jak muszę spać sam - rzekł Przełożony
- No, zanim poznałem swoją żonę to też miałem problemy ze spaniem - odpowiedział P.
- bo spania potrzebne są cycki... - zdiagnozował Przełożony
- eee gadacie, spię sama od dłuższego czasu i jakoś nie mam problemów - wtrąciła się K.
- No bo masz cycki! - wyjaśnił Przełożony

Innym razem K. majstruje projekt i wyjaśnia przez gg wątpliwości z drugim kolegą programistą:
K: W tym projekcie jest trochę kolorów, jak mam Ci je zapisać żebyś wiedział o co chodzi? CMYK, HTML, HEX czy jeszcze jakoś inaczej?
K: ...


poniedziałek, 5 marca 2012

Pedantyzm absolutny

K. w zasadzie nie ogląda telewizji. Jednak od czasu, gdy zamieszkała z U. ogląda regularnie jeden serial - Na wspólnej ;). A i to głównie dlatego, że U. pamięta o której i w jakie dni on leci, zawsze na czas włącza telewizor i przywołuje K. do salonu choćby ta znajdowała się w najdalszym zakątku mieszkania i była bez reszty pochłonięta wykonywaną akurat czynnością. U. zresztą dzielnie towarzyszy K. w oglądaniu.
W dzisiejszym odcinku w jednej ze scen, Zuza uporczywie szorowała lustro w przedpokoju...
- No i nadal brud! - skomentował U. gdy bohaterka skończyła myć lustro...

K. tylko spojrzała bezradnie na powierzchnię okien i szyb wszelakich jakie będą do umycia na wiosnę...

poniedziałek, 27 lutego 2012

Niepraktyczne święto

K. w ramach żartu zapoznaje U. z rozmaitymi pseudoświętami.
Tłumaczy mu, że oto dziś mamy Dzień Kota i dla wszystkich kotów trzeba być szczególnie miłym, albo też własnie mamy Dzień Pizzy więc koniecznie musimy na jakąś iść lub też nastał właśnie Dzień Przytulania i K. musi być koniecznie przytulona, nie żeby narzekała na niedostatek tegoż, ale tego dnia musi być przytulona BARDZIEJ. U. oczywiście też.

Dziś K. się przypomniało, że niebawem będzie 8 marca...
- U. 8 marca jest Dzień Kobiet, wiesz? - i bynajmniej nie szło jej o goździka ;) Oświeciła U. po to, żeby nie trzasnął jakiegoś faux pas, gdyby akurat tego dnia znalazł się w jakimś feministycznym gronie.
- Wy w tej Polsce macie pełno jakichś dziwnych świąt - skwitował U. najwyraźniej sądząc, że jest to święto na miarę Dnia Pizzy ;)

piątek, 24 lutego 2012

Czarny Piątek, czyli 3 rocznica Czarnego Wtorku

Skąd się wziął Czarny Piątek...
Ponad 3 lata temu do K. przyplątał się niejaki Pan J. czuły, opiekuńczy, rozumiejący, i co najważniejsze snujący plany na przyszłość. No cud, miód i orzeszki! Nooo mało czasu miał, ale przecież geolog, fotograf, taternik musi mieć dużo pracy - wiadomo.
Dokładnie 3 lata temu K. siedziała beztrosko w ówczesnej pracy, przewalając jakies papiery, gdy zadzwonił jej telefon. Numer nieznany.
- CZY TY JESTES KOLEZANKĄ J.??? - zapytał dobitnie damski głos należący do niejakiej N.
- yy nie, chyba nie... znaczy nie tylko... a stało sie coś? - zapytała zdezorientowana K.
- no-wiedziałam-czułam-ze-cos-tu-nie-gra-drugi-raz-juz-trafiam-na-takiego-palanta-widzialam-czesto ten-numer-i-postanowilam-sprawdzic-bo-mowil-ze-jestes-jego-kuzynka-ale-ja-wiedzialam-ze-cos-smierdzi-no-swinia-jedna-a-ja-sie-na-kolo-musze-uczyc-wiesz-bo-wtedy-co-on-mi-mowil-ze-jedzie-do-wujka-to-chyba-u-ciebie-byl-tak? - "wjaśniła" moja rozmówczyni
- yy...nie bardzo ogarniam... kim ty wlasciwie jestes? - próbowała ustalić K.
- NO TEZ DZIEWCZYNĄ J.! - wykrzyczała N.
- uhuu, wiesz N. ja teraz jestem w pracy, ale pozniej mam czas, mozemy sie gdzieś spotkać i pogadać - próbowała uciąć kolejny nadciający słowotok N. ale i sama chciała wiedzieć o co tu do cholery chodzi.
- dobry pomysł, to ja bede w galerii o 19.00 tam przy wejściu, pa!

Się spotkały, opowieściom nie było końca, K. już wiedziała jak wygląda wujek Pana J. Gdy tak siedziały, obsmarowując nikczemnika, zauważyły, że do żadnej nie dzwonił, nie pisał...
- zapewne nie wie do której sie wybrać :) - zażartowała K.
- no to pojedziemy do niego obie! - zdecydowała N.
Tak też uczyniły...

Drzwi otworzyła współlokatorka Pana J.
- cześć jest J.? - zapytały
- yyy... jest... ale nie sam...- odpowiedziała współlokatorka, demonstrując minę typu "Mamy Problem!"
- no... myslałam że ciekawiej to już nie bedzie...- powiedziała K. i ruszyła za N. do pokoju J.
Tam spotkały Pana J. w towarzystwie Trzeciej - B. :) B. akurat spała, została perfidnie obudzona i próbowała   ustalić czy jej sie to przypadkiem nie śni.

- Nie mam WAM nic do powiedzenia! - rzucił Pan J. i rozsiadł się na krześle

A to zaskoczenie, głowę bym dała, że usłyszymy "To nie tak jak myslicie"...

No cóż... rzeczywiście się jakoś rozmowa nie kleiła, więc K. i N. po wymianie telefonów w B. zwineły się do domów.  Kontakt utrzymują nadal.
K. i B. zdążyły juz razem wynajmowac mieszkanie, potem razem pracować, potem znów razem mieszkać... nawet wypowiedzenie ze swoich pierwszych firm dostały w ten sam dzien, choć jedna firma z drugą firmą nie miały nic wspólnego. Aż to B. wyjechała do Afganistanu a K. zamieszkała z U., N. z racji ciężkich studiów kontaktowała się rzadko.

Ale wszystkie zgodnie zaśmiewały się z jednej rzeczy... o której to K. nie omieszkała poinformować U.

- bo wiesz... on nosił takie białe wielkie dziadkowe majty, wszystkie takie same i były ich miliony... - szydziła K. nie wiedząc do dziś jak mogła to tak spokojnie tolerować...
- yy... a moje sa dobrze? - zapytał zaniepokojony U.
- tak, są dobrze, wiesz, takich jak on nosił chyba już nigdzie nie można kupić, a już napewno nie w takich ilościach - zaśmiewała się nadal K.
- hmm... może on je dostał przez sprawa spadkowa? - zasugerował U.
K. ze śmiechu prawie wpadła pod łóżko...

Dziś z okazji Czarnego Piątku oraz w ramach zapoznawania U. z polskimi filmami obejrzą "Och Karol!" :)

niedziela, 19 lutego 2012

Ordnung muss sein!

U. jest strasznym pedantem. Jak na Bawarczyka przystało Ordnung muss sein! Wszędzie! O każdej porze dnia i nocy!
W piątek, jak tylko K. wróciła z pracy usłyszała, że w szufladzie w kuchni mamy brud! Okeeej, rozsypało jej się trochę mąki ostatnio, miała to sprzątnąć ale nie chciało jej się wyciągać wszystkiego na świętą noc i zaplanowała porządki na weekend. No więc z okazji weekendu, posprzątała ten straszny brud, profilaktycznie robiąc dokładne porządki w całej kuchni.
- No U. wszędzie w kuchni błyszczy - zakomunikowała K. po skończeniu porządków
- Kocham Cię - wyznał U. nie omieszkując zajrzeć kontrolnie do szafki
- ale tylko jak posprzątam? - zapytała podejrzliwie K.
- nie, no coś Ty, Kochanie, Kocham Cie też jak śpisz! - wyjaśnił U.

czwartek, 16 lutego 2012

Pszczoła

K. i U. rozmawiali kiedyś o... pszczołach. U. opowiadał K. że "te co robia miód" w Niemczech są dużo mniej agresywne niż w Polsce. K. zamiast podchwycić temat, postanowiła nauczyć U. nowego słówka.

- U. te co robią miód, to są pszczoły - wyjaśniła K.
- psztely - powtórzył U.
- nie, pSZCZOła - poprawiła K.
- psztoła - poprawił się U.
- Kochanie SZCZ, PSZCZO-ła - poprawiła znów K.
- Sztoła... pszco... pszto... a cholera! nie dziwie się, że takie agresywne jak mają takie głupie imie! - zeźlił się ostatecznie U.

czwartek, 9 lutego 2012

Terrorysta

K. się pochorowała. Większość dnia spędza w łóżku, od czasu do czasu próbując pracować zdalnie (marnie idzie). U. zamienił się w terrorystę, dla dobra K. oczywiście, sam sprząta, gotuje i robi wiele rzeczy za swą chorą połówkę, oraz nie pozwala K. ruszyć się na krok z łóżka, mimo jej usilnych prób...

K. wstaje z łóżka i idzie do kuchni celem zrobienia sobie kanapki.
- Co robisz? - ostro zapytał U.
- Ide sobie zrobić kanapkę... - odpowiedziała skruszona K.
- Prosze wracaj do łóżka! z czym chcesz kanapkę? - zarządził U.
- ... z serkiem... - odrzekła cicho K.  i potulnie wróciła do łóżka...


U. zrobił obiad i przyniósł K. do łóżka talerz. K. nie znosi jedzenia w łóżku, więc zabrała talerz i poszła zjeść do kuchni.
- Bo tam sie zaraz nabrudzi... - nieśmiało zaargumentowała K.
- ale zaraz jak zjesz, zostawiasz talerz dokładnie w tym samym miejscu i idziesz do łóżka! - wydał rozkaz U.
K. nie śmiała się sprzeciwiać.


U. siedzi z komputerem na łóżku i pracuje. K. leży nieopodal.
K. wstaje...
- A gdzie idziesz? - zapytał ostro U.
- do łazienki... siku... mogę? - grzecznościowo zapytała K. sądząc, że w tym przypadku nie spotka się ze sprzeciwem...
- ale szybko! - wydał rozkaz U.

No więc K. aby się nie narażać najczęsciej stacjonuje w okolicy łóżka, jednak zastanawia się co byłoby gdyby zachciało jej się kanapki ze smalczykiem* i kiszonym ogórkiem**... ;)



*    U. jako wegetarianin od 6 roku życia, nie uznaje smalczyku, nie chce mieć nic do czynienia z żadnym mięchem
**  Kiszone ogórki też są fuj be... 

niedziela, 5 lutego 2012

Nieustraszeni

K. i U zabrali wczoraj bratanice U. do parku rozrywki, bo ich rodzice byli mocno zajęci. Miejsce świetne, mnóstwo atrakcji dla dzieciaków a dorośli w tym czasie mogą posiedzieć przy stoliku, wypić kawę...etc. No więc K. i U. siedzieli podczas gdy Starsza z Młodszą eksplorowały park. Nagle przybiega roztrzęsiona Starsza i pilnie wzywa wujka U. bo Młodsza wlazła na sam szczyt gumowej góry (naprawde wysokiej) ale stanowczo odmówiła zjechania z niej.
Wujek U. niczym Indiana Jones pospieszył na ratunek, dzielnie wdrapując się na ów kilkutysięcznik, wziął przerażoną Młodszą i zjechał z nią na dół.
Dziewczynki powróciły do beztroskiej zabawy, K. i U. powrócili do beztroskiego siedzenia. W pewnym momencie K. postanowiła skontrolować poczynania dzieci i poszła je namierzyć. Nie było to zbyt trudne, bo ujrzała znów biegnącą ile sił w nogach Starszą, która już z daleka krzyczała, że jej młodsza siostra znów utknęła...
Tym razem na ratunek rzuciła się K. Liczył się czas, a K. była najbliżej ;)
K. równie dzielnie pokonała drogę na sam szczyt góry, złapała Młodszą, i spojrzała W DÓŁ... i to był błąd...
- Dlaczego znów tu weszłaś? - zapytała Młodszą acz odpowiedziało jej tylko bezradne spojrzenie pięciolatki.
K. patrząc w dół wcale nie dziwiła się Młodszej, że odmówiła zejścia, ba! uznała nawet, że OBYDWIE teraz zawołają nieustraszonego wujka U. Nie mogła pojąć tylko, co kierowało Młodszą do wejścia na górę po raz drugi.
Ostatecznie, K wzięła Młodszą przed siebie i nie zastanawiając się zbyt długo ruszyła ze szczytu. Droga była prosta i szybka, zbyt szybka. K. zdążyła stwierdzić, że nie mają szans zatrzymać się na niebieskiej macie pod górą, z pewnością nie będzie to lądowanie godne Wrony, bo na 100% przebiją się przez ogrodzenie, zjeżdżalnię, szatnię, zrobią w ścianie dziurę o kształcie K. z rozwianym włosem i obydwie wylądują tyłkami na parkingu ( w najlepszym przypadku).
Podnosząc się z niebieskiej maty (a jednak!) zlokalizowała Młodszą i z ulgą stwierdziła, że ta posiada wszystkie części ciała w niezmienionej liczbie i sposobie mocowania. Uff...
- Może już tam nie właź, co? - zaproponowała Młodszej, acz odpowiedziało jej to samo bezradne spojrzenie...

czwartek, 2 lutego 2012

Stopetki

- Kochanie, a gdzie dałaś moje stopetki? - zapytał U. szykując się do wyjścia
- Co takiego? - zapytała K.
- No stopetki... o znalazłem! - zameldował U. pokazując poszukiwaną rzecz
- Skarpetki, U. to sa skarpetki - poprawiła K.
- S-kar-petki? - zdziwił się U.
- Tak, skarpetki, co w tym dziwnego Kochanie? - zainteresowała się K.
- a czemu tak? przecież to sie na stopy zakłada, to chyba bardziej pasuje stopetki? - kontynuował U.
- Nie wiem, w każdym razie są to skarpetki :) - odpowiedziała rozbawiona K.
- Hmm... dziwnie... - podsumował U.

niedziela, 29 stycznia 2012

Praktyczny U.

K. zobaczyła dziś na FB apel  o sprawdzanie podwozia samochodu zwłaszcza zimą, gdyż często chowają się tam przed zimnem koty. Bardzo lubi te stworzenia, chciała nawet zakupić Brytyjczyka ale w tym samym czasie poznała U. i coś musiała wybrać, bo U. ma alergię na sierść tychże. Jednak po ogrodzie i tarasie często się plączą sąsiedzkie kociaki, więc za bardzo nie narzeka. Z powodu tych kilku plączących się po okolicy kociaków, pokazała ów apel U.
- no trzeba sprawdzać... - odrzekł U.  a K. się ucieszyła, że U. choć troche lubi te sierściuchy
...bo trudno to potem czyścić.- dodała praktyczna strona U.

wtorek, 24 stycznia 2012

Co kraj, to obyczaj :)

U. jakiś czas temu wyraził chęć oglądania polskich filmów. K. więc kupiła mu 2 polskie filmy na początek. Na pierwszy ogień poszła "Seksmisja". U. uznał że film szalony ale fajny. K. tłumaczyła potem U. że to kultowy film i nie ma chyba żadnego człowieka mieszkającego w Polsce który by przynajmniej nie słyszał o tym filmie.

Mineły dwa dni...

- Wiesz, kochanie, miałaś racje, wszyscy tu znają ten film "Seksmisja"
- a kogo pytałeś? - tu K. zapaliła się czerwona lampka...
- noo brat zna, żona klienta też, pani w banku i w urzedzie, jeszcze takiej pani na ulicy pytałem...
- pytałeś tych wszystkich ludzi czy znają ten film??? - K. przy tym pytaniu zrobiła wielkie oczy
- no a dlaczego nie? - zapytał U.
- nie no w sumie... tak tylko pytam... - odparła rozbawiona K.
Musi przyznać, że bardzo lubi tą jego bezpośredniość i łatwość nawiązywania kontaktów :)

Tak... to jest właśnie różnica mentalności. Polak wśród anonimowych ludzi na ulicy porozumiewa się schematem "proszę-dziękuję-dowidzenia". Nasi sąsiedzi, Niemcy, Hiszpanie i kilka innych narodowości wychodzi z założenia, że skoro już musi coś u Pana X załatwić, to czemu by nie zamienić kilka dodatkowych słów? Czemu przeciętny obywatel kraju nad Wisłą tego nie potrafi? K. sama taka jest. Rzadko gdzieś na ulicy powie do nieznajomego człowieka więcej, niż to co musi (a uchodzi za towarzyską i komunikatywną istotę). Bierze jednak przykład z U. i próbuje to zmieniać, choć lata życia w schemacie "proszę-dziękuję-dowidzenia" robią swoje.


P.S. K. nie chce generalizować, nie każdy Polak/Polka ma z tym problem. K. nie uważa też, że Polacy nie mają dobrych cech, bo mają ich sporo (np. polska spontaniczność kontra niemiecki pedantyzm ;) ale jednak jest kilka zwyczajów, które fajnie byłoby zaimplementować tu w Polsce :)

niedziela, 22 stycznia 2012

Kolejna wycieczka, tym razem...

K. i U. po jego powrocie pojechali na małą weekendową wycieczkę.
Ludzi na nią się zebrało dużo, toteż nie zdziwiła się gdy U. w pewnym momencie w ośrodku nagle zaginął.
Szukała, szukała i znalazła...
U. spędzał miło czas z jedną z nowo poznanych koleżanek... ZBYT MIŁO jak na gust K. a miejsce sobie wybrali do tego świetne - damską toaletę
K. spojrzała i wyszła...
- Kochanie, my tylko robiliśmy razem siku... - tłumaczył się pokrętnie U.
- Tak... wymyśl jeszcze kilka ciekawych tłumaczeń a potem opublikujemy je na FB i zobaczymy pod którym ludzie klikną więcej razy Lubię to! - trzasneła drzwiami K. zastanawiając się jednocześnie co z tym fantem zrobić... w sumie przecież to JEJ U. ale jednak zwykły samiec! Ale w sumie czy są na tym świecie porządni fa...  titititi tititi Titititiiiiiiii TITITIIIIIIIII...
K. otworzyła jedno oko, namierzyła budzik, wyłączyła, rozejrzała się po pomieszczeniu... a tak.. sypialnia... nastepnie spojrzała na śpiącego i niczego nieświadomego U....
- Bosh, ciekawe czy tylko mi się śnią takie bzdury... - pomyślała K. i z wielką ulgą przytuliła się do U.


Jak już wstali i K. opowiedziała U. swój sen, na jego prośbę opisała wygląd jego "nowej koleżanki"
- A Kochanie, czemu śnisz dla mnie taka brzydka dziewczyna? - zapytał lekko rozczarowany i mocno rozbawiony U. ;)

niedziela, 15 stycznia 2012

Zakupy

K. jak każda szanująca się kobieta urzadza czasem "Polowanie na..." tym razem padło na ciemnoniebieskie spodnie rurki. Udała się więc do Centrum Rozrzutności celem znalezienia idealnych jedynie słusznych i czekających na K spodni.
Chodziła, oglądała, mierzyła,  marudziła... aż w końcu  ZNALAZŁA!
Nie byłaby sobą gdyby od razu po kupieniu wyszła z galerii... na wystawie sklepu z butami zobaczyła piękne i idealnie pasujące do zakupionych spodni szpilki. Szpilki typu "podziwiaj mnie ale nigdy nie zakładaj, chyba że planujesz tylko siedzieć".
- No idealne na wiosnę! - pomyślała K., jednak rozsądek nakazał odwrót. Bo wysokie obcasy, bo niewygodne, bo chodzenie w nich choćby po kostce w Rynku groziłoby trwałym kalectwem... etc. etc...
Po powrocie do domu znalazła podobne w sieci i wysłała linka U. z pytaniem co sądzi, licząc rzecz jasna na uznanie i wyrażenie chęci oglądania K. w takowych.
- no jak dasz rady w tym chodzić to nie źle - zauważył słusznie U.

Tak, więc K. nadal zbiera powody dla których powinna je nabyć...

sobota, 7 stycznia 2012

Wycieczka do parku ;)

W ładną listopadową niedzielę K. i U. zabrali bratanice U. do parku. Gdy tak jechali w miejsce przeznaczenia, dziewczynki ( Młodsza - 5 lat, Starsza - 7 lat) siedziały z tyłu i zadawały przeróżne pytania.
- K. a Ty też masz na nazwisko Mxxxx? - zapytała nagle Młodsza
- Nie, ja mam inaczej na nazwisko niż U. i wy - odpowiedziała K.
- A dlaczego tak? - zapytała Starsza
- (tu wytłumaczyliśmy dzieciom pokrótce dlaczego)
- Czyli ty nie jesteś Mxxxx?? - zdziwiła się Młodsza po chwili namysłu i przetworzeniu otrzymanych danych
- Nie, nie jestem :) - potwierdziła znów K.
- Spokojnie, będziesz! - pocieszyła Młodsza

;)

środa, 4 stycznia 2012

Noworoczne postanowienie - JEDNO!

Noworocznym postanowieniem K. był... BRAK POSTANOWIEŃ!!!

...i nawet w tym postanowieniu jej ciężko wytrwać bo korci ją, by sobie koniecznie ale to koniecznie COŚ postanowić...

przypadek beznadziejny...